Wstajemy raniutko, żeby dojechać do ponoć najpiękniejszych tarasów ryżowych w Chinach. Chłodno. A tu nagle po jakichś 10 km pojawia się tabliczka "Hotsprings". Furdo jak się patrzy. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia...tarasy nie zając. Ekypa szykuje się w Warszawie na kolejny podbój Tokaju, a my tymczasem...Lengyel Kitaj - ket jo barat! Gdyby tylko jeszcze była Babcia...
Tarasów tego dnia nie zobaczyliśmy, ale za to był jeszcze po drodze bazar ze wszystkimi stworzeniami świata. Chyba zaczął się tu sezon na białe larwy...