I to by było na tyle, teraz trzeba już tylko zejść z tych 4000 tysięcy.
W drodze powrotnej spotykamy dwie "ekspedycje": po czterech turystów i 15 tragarzy, zamierzających pokonać okrojona wersję naszej trasy, tyle, że w przeciwną stronę. Przewodnicy ledwo dowierzają, ze przeszliśmy taki kawał, że Bartek sam odnajdował drogę i że sami nosiliśmy plecaki z namiotem i jedzeniem. Milo się nam robi

.
Pod koniec dnia doczłapaliśmy się do wioski, z której jeździ autobus do Katmandu. Pytamy, gdzie możemy tu zanocować. A że tak się zdarzyło, ze zapytaliśmy lokalnych policjantów, chłopaki odstąpili nam swój własny pokój, ugotowali taka strawę, jakiej nie mieliśmy w ustach od trzech tygodni i załatwili siedzące miejsca na jutrzejszy autobus. A w nocy jeden z policjantów stał pod naszymi drzwiami na warcie, żeby włos nam nie spadł z głowy...O jakiejkolwiek zapłacie nie było nawet mowy. To sie nazywa zakończenie wycieczki

.

(Kumar Sedhai, if you read this blog, thank you again for your help and hospitality!)