Zachciało się nam dziczyzny, więc po drodze do Indii zatrzymujemy się w Bardia National Park, na południowym zachodzie Nepalu. Bardia to miejsce zapomniane przez turystów, bo i dojechać nie jest łatwo, a dodatkowo przez ostatnie lata aktywnie działali tam maoiści.
Autobus odjechał z Katmandu o 5 rano (oj, bolało) i już po 15 godzinach był na miejscu. Tym razem podróż minęła bez przygód, poza jedną przewróconą ciężarówką, która na pół godzinki zatarasowała drogę.
Jesteśmy. Ciemno. Dostajemy gliniany cottage przy wejściu do parku. Turystów poza nami brak.
Następnego dnia robimy rekonesans po okolicy. Fajna wiocha, rozumisz, p.d.k.

)). Ludy, które żyją na tych terenach, nazywają się Tharu. Mieszkają w krytych słomą chatkach z błota, które po każdym monsunie trzeba odbudowywać. Używają narzędzi rolniczych rodem z pozytywistycznej nowelki, noszą misy na głowach, jak w Afryce. Uprawiają sporo rzepaku, więc wkoło jest żółciutko. W centrum wioski znajdujemy miejsce, gdzie sprzedają fantastyczne, świeżutkie samosy (rożek wypełniony ziemniaczaną papką, smażony na głębokim oleju). Kosztuje całe 5 rupii, czyli 20 groszy. Uczą mnie, jak taki ulepić, nawet się udało. Ma się te zdolności kulinarne

.
Dookoła cichutko, świergoczą ptaki, skrzeczą małpy. Jurto ruszamy w dżunglę.