Na wyspie rodzice przekonują się, że luty też może być przyjemny
. A my wsłuchujemy się w wieści z dalekiej, mroźniej ojczyzny...
Niestety, nie uwierzyli nam, że tajskie słońce mocno działa i pierwszego dnia spiekli się jak raczki...
Tata codziennie, jak tylko otworzy oczy, zakłada maskę, fajkę i płetwy i znika na całe godziny w morzu...
A jak wychodzi z wody, zaczyna maltretować złamaną nogę...Męczy straszliwie, ale skutecznie - po kilku dniach odrzucam kule
.
Pewnego dnia chłopaki płyną na ryby. Nałapali z pięć kilo białego mięsa! W knajpie pytamy, czy by nam nie przygotowali. No problem! Oddajemy ryby i umawiamy się, że przyjdziemy za godzinę. Po godzinie wracamy i przynoszą nam zgrillowane rybki. Wyglądają smakowicie. Wbijamy widelec...oj, coś chrzęści...chyba łuska...Ups, nie oskrobali! Ale nic to, ambitnie atakujemy dalej. Oj, coś jest w środku. Przyprawy? Nie, chyba kiszki...Ups, nie wypatroszyli...Skoro turysta przyniósł rybę i kazał grillować a nie prosił żeby oskrobać i wypatroszyć, to widać tak chciał. Klient nasz pan
.
Na wyspie fajnie jest!
(Co tak chrzęści?!...)