Z planami jest tak, że się często zmieniają.
Umawiamy się w świeżo otwartym super profesjonalnym centrum nurkowym, że jutro zabiorą nas na dwudniowe nurkowanie. Dzień wcześniej wszystko było dograne. Wieczorem idziemy zapłacić, a pan divemaster mówi ...eee...sorry..zapomniałem, że jutro nurkuję z inną grupą...
No to kupujemy bilety na wodolot do Sihanoukville. Idziemy rano na przystań. Podstawiają maszynę. Wysłużona...Ludzi niewiele, tylko kilku Kambodżan i my, za to ładują na pokład towary: warzywa, owoce i inne cuda.
Na "pokładzie" Bartek poznaje panią, która opowiada, jak w '68 r z trójką dzieci, jednym w brzuchu, uciekała z Kambodży przez las...teraz mieszka na stałe w Quebecku.
Nagle wodolot zatrzymuje się przy jednej z małych, rybackich wysepek, żeby wypakować towary. Wygląda nieźle. Szybka wymiana informacji co do kursowania wodolotu. Decyzja - wysiadamy!
Wzdłuż brzegu drewniane domki na palach, rybackie łodzie. Przemili ludzie, dzieciaki, które nieczęsto widują białego człowieka...Tego miejsca nie opisali jeszcze w Lonely Planet
. Ale to kwestia czasu. Bo czego potrzebuje biały turysta na wakacjach? Ano piaszczystej plaży. A tej w miejscu, gdzie postawili chałupki do wynajęcia, akurat brak. Co więc robią? Ano zwożą workami piasek z sąsiedniej wyspy i rozsypują....wkrótce powstanie piękny kurort...
(tu gdzie teraz jest ściernisko...czyli jak powstaje plaża...)