Paszportu mamy Bartka nie znaleziono.
Usiłujemy dzwonić do polskiej ambasady w Kambodży, żeby się dowiedzieć, jak załatwić papiery wyjazdowe. Niestety, polską placówkę w Kambodży zlikwidowano, najbliższa jest w Bangkoku...
Dzwonimy do ambasady w Bangkoku. Przez kilka godzin nikt nie odbiera. W końcu ktoś podnosi słuchawkę. Pytamy, co robić. -"Idźcie do jakiejś ambasady Unii Europejskiej w Kambodży i tam poproście o pomoc." Dziękujemy opatrzności, że Polska podpisała traktat...
Zatem wydzwaniamy - bo dlaczego by nie - do ambasady francuskiej. Trafiamy na sympatycznego, pomocnego i konkretnego gościa:
-"Alors, to dziecinnie proste, Monsieur. Dostarczcie do nas dokument tożsamości i protokół policji. My wyślemy je do polskiej ambasady w Bangkoku, Bangkok musi wystąpić z zapytaniem do polskiego MSZ, MZS wysyła odpowiedź do Bangkoku, a Bangkok do nas...I my wtedy od ręki wystawimy laissez passer. C'est tout."
-"No to tres bien, a czy musimy dostarczyć les papiery osobiście, czy możemy przesłać kopie mailem i procedura sobie ruszy, a my przyjedziemy po laissez passer za trzy dni?"
-"Ok, d'accord, wysyłajcie mailem".
No to wysłaliśmy. I wyjechaliśmy na wyspę, coby nie tracić wakacji...
A na wyspie - jak to na wyspie....Można się np. z lokalesami integrować... Bo u nich jak u nas - rybka lubi pływać. Tyle, że zamiast Wyborowej chłopaki lutują bimber na wężu i zagryzają surowym rekinem z pokrzywą, a nie śledzikiem z cebulką. A poza tym jest normalnie, jak u ludzi....

(-"A tak chłopcze wygląda śnieg w Czerwińsku"

)

(burza nocą)