Jedziemy sobie przyjemnie, wiaterek nas chłodzi. Przy skrzyżowaniu zrobił się mały korek. Toczymy się powoluśku do przodu za wielką ciężarówą, Bartek pierwszy. Nagle HUK! Patrzę na Bartka - ma minę, jakby dostał obuchem w łeb, rozgląda się tępym wzrokiem... Matko Boska, postrzelili go - myślę sobie. Ale nie. Rusza się. Chyba chce coś powiedzieć...
-"O kurwa..."- wybełkotał.
-"Nic Ci nie jest? Co się stało?" - widzę, że lusterko motoru jest rozbite w drobny mak.
Co się okazuje: jadącej przed nami ciężarówce eksplodowała tylna opona. Dziura na dwie pięści. Jak koło strzeliło, ciśnienie wraz z odłamkami opony uderzyło prosto w Bartka, rozbijając lusterko i przy okazji ogłuszając go na kilka sekund. Całe szczęście, że miał zasłoniętą twarz szybką, bo inaczej zostałaby naszpikowana opiłkami. A tak tylko kilka nieszkodliwych kawałków utkwiło w ręce.
Chłopaki z ciężarówki przepraszają, przywożą nam nowe lusterko. Schodzi z nas stres. Rozstajemy się w miłej atmosferze. Ale było gorąco...