Po przeprawie przez drogę 23 cały dzień leżymy w hotelu i umieramy. Jedyna nasza aktywność to zakup laoklapek, gdyż bartkowe indyjskie obuwie pościgowe utonęło w jednym ze strumieni na drodze 23. Dopiero następnego dnia wsiadamy na motory. Chcemy dojechać do niedawno odkrytej jaskini Khoun Kong Lo - podobno wspaniała.
Na pierwszy nocleg zatrzymujemy się w Thakhek, ładnym postklonialnym miasteczku, pełnym starych, francuskich budynków. Z Thakheku odbijamy na północny wschód, w góry. Miała być fajna droga przez rainforest, ale niestety, spóźniliśmy się. Postawili tamę, zalali większość doliny, budują nową drogę. Z wody wystają już tylko zdychające kikuty drzew.
Następnego dnia dojeżdżamy do jaskini. Spodziewaliśmy się boomu turystów, a tu cicho. Nocujemy w małej, sąsiedniej wiosce, w bambusowej chatce o tajemniczej nazwie "Enjoy Boy"....
(wodociąg)
A sama jaskinia - obłęd. Czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy. Rzeka wpływa pod kilkusetmetrową, pionową skałę i płynie przez nią ogromnym, podziemnym korytarzem przez...7 km!!! żeby wypłynąć po przeciwnej stronie. Przeprawa łódką na drugą stronę zajmuje prawie godzinę. Ciemności, tylko co pewien czas mijają nas czółna wypakowane lokalesami z towarem, kozami, krowami. Bo jaskinia jest przede wszystkim szlakiem transportowym pomiędzy oddzielonymi skałami wioskami. W powrotnej drodze nagle zatrzymują łódź. Ups...zgubiliśmy śrubę napędzającą łódkę..Chłopaki zaczynają poszukiwania: jeden nurkuje na dno jaskini po śrubę z lampą górniczą na czole, a drugi stoi na powierzchni i trzyma mu akumulator od tej lampy
. Wprawdzie dalibyśmy radę wrócić z prądem rzeki, ale chłopaki ambitnie przez pół godziny nurkują. Wolimy nurkować niż wiosłować
. W końcu nadpływa inna łódka. Wolimy na hol niż wiosłować
.