Powoli zbliża się koniec motowycieczki, zaczynamy kierować się w stronę Hanoi. Ale na pożegnanie Hond postanawiamy jeszcze przejechać przez Park Narodowy Babe, drogą nr 279. Jak wiemy z doświadczenia, drogi, których numerek zawiera 2 i 3, bywają trudne (droga 321 w Chinach, droga 23 w Laosie)...Ale tym razem jest tylko dwójka, więc spokojnie, jak gdyby nigdy nic, ruszamy w trasę. Początek drogi uroczy - Wietnam w wersji laotańskiej: puste wiejskie drogi, słomiane chałupy.
Drugiego dnia robi się ciężko. Kończy się asfalt, brniemy ze trzy godziny przez bagnisko. Wreszcie po południu pojawia się normalna droga. Zostało z 60 km do celu. Eee, teraz to już pójdzie łatwo. Zjadamy zupkę i wyluzowani mkniemy sobie dalej. Upsss...przed nami tama, której nie ma na mapie... Upewniamy się - do Babe to tędy? Tak, tędy. Więc jedziemy. Droga coraz gorsza. Czy na pewno do Babe to tędy? Tak, prosto. Jedziemy prosto...i nagle droga się kończy i wpada do jeziora. Po raz kolejny, skonani, żartobliwie pytamy - czy do Babe to tędy ;-)? Tędy, łódką.... Faktycznie, w miejscu, gdzie na naszej mapie wiedzie droga 279, płynie sobie teraz woda. Najwyraźniej okolica została zalana przez tamę. Zaraz zajdzie słońce. Co robić, pakujemy motory na łódkę i płyniemy. Po 30 min przybijamy do brzegu, tuż przed wodospadem. Czy to Babe? Tak, Babe. Ale najpierw trzeba wprowadzić motory pod nachylony pod kątem 45° zabłocony, śliski pagórek. Bartek dodaje gazu, chłopaki od łódki pchają z tyłu... Nareszcie, jest wyasfaltowana ścieżka. Ruszamy, mijamy wodospad...a tu zaczyna za nami biec chłopaczek wykrzykując: Babe? Take a boat! No chyba żart jakiś, przecież już wzięliśmy boat do Babe. Nie, ta ścieżka zaraz się kończy, jak chcecie do Babe to musicie wziąć następną łódkę - i rzuca astronomiczną cenę. Prędko się decydujcie, bo już po zachodzie, jak teraz nie wyruszymy to już was dziś nie zabiorę. Próbujemy negocjować, lecz nasza pozycja jest, jakby to powiedzieć, nie najlepsza: po zachodzie, możemy albo jechać, albo przenocować w lesie, ale jutro i tak trzeba będzie - w tą czy z powrotem - płynąć. Szybka decyzja: płyniemy dziś. Trochę zbiliśmy cenę. I zapowiadamy kierownikowi, że zapłacimy mu tylko wtedy, jak dowiezie nas do miejsca, gdzie będzie można się przespać. Odpływamy, jest już ciemno. Nad nami księżyc w pełni, rzuca tajemnicze cienie na góry i rzekę. Na obu brzegach iskrzą się miliony świetlików. Zaczyna unosić się mgła. Aż ciarki przechodzą, tak pięknie. Po godzinie wysiadka. Są jakieś domki, napis Babe National Park. Udało się...Za to pan łódkowy przejęty zapowiedzią, że ma nas dowieźć "do dużego pokoju", wysiada z nami i szuka noclegu