Park Babe jest ładny: jezioro otoczone porośniętymi tropikalnym lasem górami. Zjadamy śniadanie w pobliskiej wiosce, gdzie właśnie odbywa się targ: mają teraz wyraźnie sezon na owoce lichi. Objeżdżamy okolicę. Ładnie, pusto, spokojnie.
Po południu siedzimy sobie nad jeziorem i nagle widzimy, że płynie łódka z ledwo żywą blondynką i motorem...Wygląda tak, jak my wczoraj. Bartek podchodzi do brzegu i krzyczy do niej: "heloł"! Nawet nie podnosi wzroku, zero reakcji, mina pt.:"Dajcie mi święty spokój, niczego nie kupię, byle tylko nie do następnej łódki". W końcu podnosi wzrok - zarejestrowała wreszcie, że "heloł" krzyczał Bartek, a nie lokalesi

. Katie uczy angielskiego w Hanoi i wybrała się na weekend motorem do Babe..drogą 279...

.Nauczyła się trochę wietnamskiego, opowiada nam swoje konwersacje z podróży po wioskach: "Skąd jesteś? Z Anglii? A czy tam kobiety też muszą zbierać ryż?" Podaje nam też namiar na stronę ekspatów z Hanoi, gdzie możemy zamieścić ogłoszenie o sprzedaży naszych motorów - jak się okazało potem, strzał w dziesiątkę.