Z Hanoi musimy się przedostać na Filipiny, skąd lata samolot na Marshalle. Udało nam się znaleźć tani bilet z przystankiem w Singapurze. Zwiedzimy sobie, czemu nie.
A w Singapurze zderzamy się z cywilizacją. Po Laosie, Kambodży, Wietnamie, jesteśmy porażeni. Wieżowce do nieba, wszystko świeci, wszystko jest czyste i klimatyzowane, zorganizowane, bogate. Wzdłuż ulic ciągną się nieskończone ilości mall'i, a ludzie pracują, pracują, pracują, a potem kupują, kupują, kupują, a potem jedzą, jedzą, jedzą... A jedzenie jest wszędzie, przepyszne i każdego rodzaju: chińskie, indyjskie, malezyjskie, tajskie, europejskie.
(Welcome to Singapore.)
(Nowe pokolenie)
Wieczorem postanawiamy zaliczyć atrakcję nr 1, czyli diabelski młyn. Kupujemy sobie piwko, czekamy, aż nikogo nie będzie i wbijamy się do kapsuły, która przez pół godziny unosi nas nad rozświetlonym Singapurem. Warto doznać.
Poza tym z rzeczy, które należy zrobić będąc w Singapurze:
Wypić koktail Singapore Sling:
Przejechać się kolejką na wysepkę Somosa, na której to wysepce lunapark się mieści. Można, ale po co:
Obejrzeć najwypasieńszy Rafels Hotel:
Dla koneserów: japońskie więzienie z "Króla szczurów". Teraz w tym miejscu mieści się nowe, niedawno wybudowane więzienie, ale zachowali starą bramę. Nieopodal jest muzeum z repliką kapliczki wybudowanej przez jeńców.
Wypada też poszwędać się i najeść w dzielnicy chińskiej, indyjskiej czy muzułmańskiej. Same, same, but different ;-):
(nocny market w chińsiej dzielnicy)
Zasiąść nocą w jednej z knajp nad rzeką:
(operacja krab)
No i oczywiście pouprawiać narodowy singapurski sport, czyli pójść na shopping...
A potem szybciutko trzeba wyjeżdżać, bo zabraknie pieniędzy
.