Stało się. Wieczorem 17 lipca lądujemy w Majuro, stolicy wysp Marshalla. Majuro jest cienkie i dłuuugie: czterdzieści kilka km długości i ok. 100 m szerokości. Słowa "przecznica" mogliby tu nie zrozumieć...
Następnego dnia odbieramy z lotniska Ulę, Jacka i Podgóra, którzy dobili do nas po tygodniowym pobycie na Hawajach. Zaczynamy poszukiwania transportu, który zabrałby nas na wyspę Jaluit albo Kili, skąd można będzie zobaczyć zaćmienie słońca. Trafiamy do portu. Mówią nam, że dziś odpłynie statek, który raz na kilka miesięcy rozwozi towar na okoliczne atole. W życiu trzeba mieć szczęście. Robimy zakupy na podróż, jesteśmy gotowi do wyruszenia. Czekamy i czekamy, aż w końcu decydują, że statek dziś nie odpłynie, bo nie zdążyli go załadować. Jutro też raczej nie popłynie, bo, jak wyjaśnił kapitan "Tu ludzie nie są przyzwyczajeni do pracy w niedzielę". Prawdopodobnie wyruszą w poniedziałek. Kupujemy lokalną kartę telefoniczną, bierzemy numer do kapitana. Jedziemy na koniec atolu na plażę nocować pod namiotami. Będziemy kontaktować się telefonicznie z kapitanem i jakby co szybko zwiniemy się i stawimy w porcie.
Tymczasem przez dwa dni lenimy się na plaży.

(Aleksander z Rosji - prowadzi stronę www ze strefami czasowymi i też szuka opcji obejrzenia zaćmienia)

(zakupy breadfruit'a - marszalska odpowiedź na kartofelki)