Wieczorem po zaćmieniu statek dopływa do malutkiego atolu Namdrik. Niestety, jest odpływ; jeśli chcielibyśmy wydostać się od razu na ląd, trzeba byłoby przejść ze 200 m w ciemności po ostrej, śliskiej rafie, z tobołami... Zostajemy więc do rana na statku.
Nareszcie o świcie lądujemy na plaży. Dowiadujemy się, że nasz kapitan złapał kolejną fuchę, w związku z czym chce jak najszybciej obskoczyć wyspy, bez postojów i wrócić czym prędzej na Majuro. Mamy chwilowo zdecydowany przesyt statku, zwłaszcza, że wygląda na to, że nie będziemy mieli szansy obejrzeć odwiedzanych wysp, co - oprócz zaćmienia - było przecież naszym celem. Jest czwartek. We wtorek ponoć odleci z Namdriku samolot na Majuro. Statek odpływa, my zostajemy...
Namdrk jest końcem świata. Mieszka tu 600 osób, z czego ponad połowa to dzieci. Nie ma tu samochodów, ludzie przemieszczają się rowerami albo małymi żaglóweczkami. Co jakichś czas przylatuje tu nieduży samolot albo przypływa statek.

(stocznia)
Poznajemy mera Namdriku, który zresztą płynął z nami statkiem. Pytamy, ilu turystów rocznie tu dociera. "No, w zasadzie jesteście pierwsi..." Zaprasza nas do swojego domu na noc, przynosi jedzenie. Nie chcemy jednak nadużywać gościnności i po kupieniu u agenta (w osobie pani ze sklepiku) biletów na powrotny samolot przenosimy się na bezludny kraniec atolu nieopodal pasa startowego. A tam wylegujemy się na plaży, snorklujemy, zrywamy kokosy albo łowimy ośmiornice. Czasem przyjdą rybacy i dadzą nam ryby...Bartek pyta: "How much?" A rybak na to: "Five" i daje 5 ryb

. O zapłacie nie ma mowy. Odkrywamy też, że obok "terminala" są zbiorniki do łapania deszczówki. Znajdujemy kawałek rury i dzięki temu mamy dostęp do słodkiej wody.

(przed biurem linii lotniczych)

(wodociąg

)
W końcu, po 5 dniach idziemy na znane nam już dobrze lotnisko. Pusto. Zaczynamy się obawiać, że samolotu jednak nie będzie. Już prawie zwątpiliśmy ale nagle pojawają się ludzie. Samolot powinien jednak przylecieć. Pozpoczynamy check in. Szefowa przynosi pod pachą wagę, taką jak z łazienki. Najpierw musimy zważyć się my, potem nasze plecaki. Zafurczało, przyleciał samolot!

(czekamy...)

(wieża kontroli lotów)