Pora na drugi etap pustynnej przeprawy, czyli z Alice Springs na wschodnie wybrzeże.
Znowu robimy zapasy paliwowo-wodne i jazda. Trasa całkiem pusta, nie mija nas żaden samochód. Przy drodze sterczą tylko gigantyczne termitiery, spod kół uciekają jaszczury.
(następna stacja - 500 km...)
(termitierka)
Pod wieczór ni z tego ni z owego niebo pochmurnieje i zaczyna wiać. Wiatr porywa w powietrze coraz to większe tumany wirującego pyłu. Ledwo co widać za oknem samochodu. Na zewnątrz nie da się wytrzymać, bo w dwie sekundy piach dostaje się we wszystkie zakamarki ciała i ubrania, ledwo można oddychać.
Udaje się nam znaleźć pagórek, który choć trochę osłoni nas od wichury. Rozkładamy legowisko w samochodzie. Za oknem ryczy piaskowa burza. Co chwilę uderzenie wiatru kołysze samochodem, jakby miało go przewrócić. Otwieramy dla otuchy ciepłe browary i usiłujemy przekonać się wzajemnie, że na pewno do jutra się wypogodzi. Jakimś cudem łapiemy w radiu jedyną stację serwującą przeboje a la "Dajana", po kolejnym piwku wczuwamy się w klimat, kiwamy się rytmicznie wraz z samochodem, łap szułała
...
Rano budzimy się jakby we mgle. Wprawdzie powietrze jest pełne pyłu, ale nie wieje i biała zawiesina powoli zaczyna opadać. Jedziemy dalej.
Jest taka zabawa, która nazywa się
Geocaching i polega na tym, że w różnych miejscach o określonych współrzędnych geograficznych pochowane są pudełka ze "skarbami". Jak znajdziesz takie pudełko, możesz sobie wyjąć z niego na pamiątkę jedną pierdułkę i włożyć na jej miejsce inną. Biegamy z GPS-em i poszukujemy. Pierwszy punkt był łatwy, skarb siedział w oponie ustawionej przy skrzyżowaniu. Z drugim było trudniej, trzeba było porządnie poszperać wśród głazów, zanim się udało.
Przekraczamy granicę Northern Territory i wjeżdżamy do Queensland. Przed nami tylko płaskie przestrzenie, za to na drodze robi się coraz bardziej wyboiście. Wzdłuż pobocza rozciągają się płoty tzw. pastoral stations, czyli gigantycznych, położonych w centrum lądu gospodarstw, po których z rzadka wałęsają się krowy lub owce.
W końcu docieramy do asfaltu. Pojawiają się zabudowania i ludzie. Na noc rozstawiamy namiot w mieście Middleton, składającym się tylko z jednego starego australijskiego baru. Zamawiamy zimne piwo, a stary właściciel gawędzi z nami i pokazuje sztuczki. Jest klimat.
(Middleton)
(Middleton - pożegnanie z właścicielem baru)
(Middleton-warto rozmawiać...)