Atakowanie granicy argentyńsko-chilijskiej staje się powoli naszym sportem. Próbujemy po raz piąty i po raz piąty nas nie puszczają. Może i mamy niską skuteczność, ale dzięki temu, że szukamy małych przejść, jeździmy przepięknymi, zapomnianymi szutrowymi drogami, wśród gór, lasów, krystalicznych jezior, do których pewnie inaczej nie dotarlibyśmy.
Po wybuchu wulkanu Achen Niyen 400 lat temu pozostał spływajacy do jeziora ksieżycowy jęzor czarnej lawy.
I do tego gorące źródła. Wodospad wrzącej wody, stygnącej do optymalnej temperatury w naruralnych basenach.
Szczerze współczuję takiego przekraczania granicy, musicie się nieźle nagimnastykować.. Życzę powodzenia i też trzymam kciuki (zazdroszczę podziwiania widoków).