Argentyński pies ma błyszczącą sierść. Nie wystają mu żebra. Ma dobre, przyjazne spojrzenie. Jest duży i dostojny. Nie znajdziecie tu podskakujących, gryzących po kostkach małych jazgotów.
Psia społeczność jest dwuklasowa. Pierwszy stan to privado. Mają Panią albo Pana, smycz, mieszkają w apartamencie albo willi. Gdy Pan albo Pani ciężko haruje w biurowcu Buenos Aires na psią michę, privado chadzają na spacery. Zostają dobrane w kilkupsobowe grupy, odpowiadające sobie wzrostem i temperamentem, ba: często nawet rasą, zaprzężone w wieloramienną smycz i drepczą sobie z psią nianią do parku.
Pozostała część psiej społeczności...nie, one nie są bezpańskie... one są raczej ...colectivo. Wspólne. Publiczne. W jednym miasteczku atestowane colectivo miały nawet założone na szyje czerwone tasiemki. Nikomu do głowy nie przyjdze sprzedać im kopa, kamulem rzucić. Nigdy w życiu. Wręcz przeciwnie: każdy czuje potrzebę trochę się nimi niezobowiązująco zaopiekować. Nakarmić. Jako że przeciętny argentyński samiec zjada kilogram krowy dziennie, to i dla colectivo zostawi smakowity gnat. A jak się już psisko naje, i, dajmy na to, przykima sobie błogo pod drzwiami czy stołem w knajpie, to broń Boże nikt go nie przepędzi. I tak, kroczek po kroczku, colectivo buduje swój rewir. Od Marii z panaderii rano dostanie mleka, od Pilar z warzywniaka marchewkę, a jak Pedro-rzeźnik będzie zamykał zakład, to może kość się trafi. Jeśli nie, to przecież Jose za rogiem powinien robić wieczorem asado...
Największym szczęściem colectivo nie jest jednak pełen brzuch. Żarcie zawsze się jakoś skołuje. Za to jeśli ktoś czasem z nim pogada tak od serca, pogłaszcze...wtedy przed colectivo otwiera się psie niebo. Patrzy Ci w oczy, merda, przytula się, jakby potrafił to by się uśmiechnął. Pewnego dnia piękny, wielki zaczepiony przez nas mieszaniec (collie i krzesła
) odmówił - wyraźnie najedzony - poczęstunku, ale natychmiast wywrócił się na grzbiet i uniósł łapę z miną "o tu, tu mnie podrap".
"Dog has personality..."