Tuż przed zachodem na plaży pojawia się jeździec na koniu. Najpierw jeden, potem dołączają dwaj kolejni. Podchodzą do rybaków. Ci zaprzęgają konie w swoje drewniane łodzie. Wio! - i konie wciągają łodzie do wody. Jedną po drugiej, pewnie ze 20 sztuk tego było.
Po 3 godzinach, wśród ciemności, wracają rybacy. Podpływają do plaży. I znowu konie, wyciąganie łodzi. Na brzeg schodzą się miejscowi, żeby kupić świeżą rybę. Wesołe towarzystwo, w tym paru podstarzałych hipisów, którzy dawno temu przyjechali tu w pogoni za seksem, miłością i rockandrollem i zapomnieli wrócić do domu.
Tak wygląda Horcon, mała rybacka wioska 50 km na północ od Valparaiso. Byczymy się i opychamy owocami morza. Przebojem Horconu są machas a la parmesana, czyli muszlice zapieczone z masłem i serem. Kupujemy też i sami sobie przygotowujemy na kolację stworzenia zwane locos (wariaci), tj. coś na kształt wielkiego małża, który po krótkim przegotowaniu przypomina nam w smaku delikatny pieczony schab. Lokalny sposób podania locos to - ku naszej rozpaczy i przerażeniu - wykąpanie ich w majonezie, ale my przyrządzamy dla nich lekką salsę z pomidorów, cebuli, cytryny i kolendry. Tak jest lepiej, uwierzcie
.