Rodzice odlatują, a my znowu w drogę.
Z Cusco jedziemy przez kilka dni na północ górami, aby w La Merced wreszcie zjechać do selwy.
Po pierwszym asfaltowym dniu wjeżdżamy na szutr. Przyzwoity, pod warunkiem, że nie pada. Bo jak pewnego razu popadało, to niektórzy z nas się zaczęli ślizgać i jechać strasznie wolno, a przez to nie dotarliśmy do celu przed zmrokiem, w związku z czym niektórzy z nas jechali po ciemku jeszcze wolniej, a do tego hamowali tak często, że przepalili światła stopu...
Na trasie sporo robót. Za pewien czas powstanie tu droga asfaltowa. Ale na szczęście ten rejon Peru jeszcze ciągle pozostaje zapomniany. W śniętych kolonialnych miasteczkach gringo to wciąż rzadki gość.
Gdzie się nie ruszysz wszyscy tytułują się wzajemnie "mama" i "papa". A są pomidorki? No hay, papa...Wyszły, tatuśku...

(Ayacucho)

(Huancavelica)

(Huancavelica)

(największa fasola ever - a w praktyce owoc, zjada się białe włochate nasiona wielkości śliwki ze środka)

(Wyżerka - papas a la huancaina i sevivhe z pstrąga)