Półwysep Guajira, najdalej wysunięty cypel Ameryki Południowej przy granicy z Wenezuelą, teoretycznie suchy i pustynny, zamieszkały przez ludy Wayuu.
W Kolumbii od dłuższego czasu leje, nawet tam, gdzie deszcz oglądają rzadko. Mówią nam, że teraz dostać się na półwysep nie damy rady, drogi zalane, nie ma przejazdu. Inni ostrożnie przypuszczają, że na motorze moglibyśmy spróbować.
Pewnie, że spróbujemy. Za miasteczkiem Uribia kończy się asfalt. Przed nami 80 km w błocie, wzdłuż torów prywatnej kolei węglowej. Szybko orientujemy się, że tuż przy torach idzie dodatkowa, całkiem dobra, nie rozmoczona ścieżka. Niestety, co kilka kilometrów strażnicy kolei pilnują, żeby nikt obcy nią nie jeździł. Zostaje więc nam walka w błocie. Na szczęście główna droga z każdym kilometrem poprawia się. Wszystko idzie gładko, gdyby nie to, że nagle łapiemy gumę. Niby zwykła rzecz, tyle że śróby w kole są tak mocno przykręcone, że nijak nie idzie ich odkręcić. Mamy za mało narzędzi, bo większość zostawiliśmy w Cartagenie w ramach odchudzania bagażu. Walczymy z pomocą przydrożnych mieszkańców i zatrzymanych kierowców prawie dwie godziny, zanim cholerstwo wreszcie puszcza...
Anormalne deszcze całkowicie zmieniły krajobraz półwyspu. Wkoło dużo zielonych krzaków, które prawie przysłoniły zwykle rosnące tu kaktusy. Całość bardziej przypomina australijski busz wiosną, a nie jałową pustynię.
Po drodze mijamy tradycyjne domostwa Wayuu, czyli gliniano-kaktusowe prymitywne chałupy. Kobiety Wayuu noszą długie, obszerne sukienko-koszule, kojarzące się nam z Wyspami Marshalla. Nieodłącznym elementem stroju są plecione ręcznie wzorzyste włóczkowe torby.
(W drodze do Capo de la Vela - torby Wayuu w Riohacha)
(W drodze do Capo de la Vela - kokosy z rynku w Riohacha)
(W drodze do Capo de la Vela - kobiety Wayuu w Uribia )
(W drodze do Capo de la Vela - kobiety Wayuu w Uribii)
(W drodze do Capo de la Vela - taksówka w Uribii)
(W drodze do Capo de la Vela - Uribia)
(W drodze do Capo de la Vela - Uribia)
(W drodze do Capo de la Vela - wydobycie soli w Manaure)
(W drodze do Capo de la Vela - wydobycie soli w Manaure)
(W drodze do Capo de la Vela)
(W drodze do Capo de la Vela)
(W drodze do Capo de la Vela)
(W drodze do Capo de la Vela- domek Wayuu)
(W drodze do Capo de la Vela - krajobraz prawie pustynny)
(W drodze do Capo de la Vela)
W końcu jesteśmy u celu, w wiosce Capo de la Vela. Dziwne miejsce. Jedna piaszczysta ulica przy plaży, wzdłuż niej drewniane lub kaktusowe chałupy. Niemal na każdej z nich szyld "hostel" lub "restaurant", tyle że wszystkie opustoszałe. W sezonie potrafi tu być tłoczno, ale teraz, zwłaszcza z powodu ostatnich ulew, nie ma tu jednego turysty.
Oddalamy się od wioski, wolimy nasz własny namiot i ognisko...
Miejsce surowe, skaliste i piękne. Dla motoru raj: wyrywamy sobie z rąk XL-a i wyżywamy się na piasku i wertepach. Potem kupujemy od rybaków obiad: aż trzy langusty, bo baliśmy się, że zwierzaki mają pod skorupą mało mięsa. Gotujemy je na ognisku w morskiej wodzie, przyrządzamy do tego salsę z oliwy, pomidorów, limonek, kolendry i czosnku. Możemy śmiało powiedzieć, że to jeden z najlepszych obiadów, jakie kiedykolwiek jedliśmy, ale trzy langusty okazują się ilością nie do przejedzenia...
(prawa dziecka)
(ktorego by tu?..)
Czas na powrót. Niestety od rana mocno pada, sytuacja pogarsza się z minuty na minutę. Droga zalana. Postanawiamy mimo to wyruszyć, bo jeśli taka pogoda się utrzyma, to następnego dnia będzie jeszcze trudniej przejechać. Przez kilka kilometrów jedziemy dosłownie po rzece. Woda powyżej kolan. Ale nasz czerwony batyskaf jeszcze raz udowodnił, że nie istnieją dla niego drogi nieprzejezdne
. Woda nie jest jednak najgorsza. Najtrudniej bowiem przejechać śliskie, grząskie błoto. Prowadzimy na zmianę po 20 km. Nie obyło się bez spektakularnych gleb, motor tańczy jak na lodowisku nawet przy minimalnej prędkości...
Wieczorem ubłoceni po zęby, zmachani ale szczęśliwi dobijamy do asfaltu... Guajira to jeden z piękniejszych i ciekawszych zakątków Kolumbii, jakie odwiedziliśmy.
(batyskaf...)