Pobudka, potem w "centrum" Olgi załatwiamy sprawy. Wymieniamy kasę, szukamy internetu, biura parku narodowego, żeby dostać razrieszeszenie na pobyt w parku (dzień wcześniej nasz kierowca z pasażerką pomogli nam na policji załatwić razrieszenie na pograniczną zonę). Nikt nie mówi po rosyjsku, więc trochę to trwa, zanim trafiamy, gdzie trzeba. Po jakimś czasie zjawia się dziewczyna mówiąca po angielsku i udaje się wszystko załatwić. Razrieszenia kosztowały nas łącznie po 6$ od gowy, warto tyle zainwestować za święty spokój w razie kontroli. Jeszcze tylko obiad. W lokalu komplet autochtonów, chyba trafiliśmy na lunchbreak, knajpa cieszy się wyraźnie powodzeniem. Zamawiamy, każdy bierze inny zestaw. Pani ze zrozumieniem kiwa głową i za chwilę podaje wszystkim to samo: dwa dania: na pierwsze zupa z pierożkami, a za to na drugie pierożki bez zupy. Smakowite, ilość nie do przejedzenia, kobitki na zapleczu same te pierożki na bieżąco lepią. No i całość kosztuje 800 tugrików, czyli niecałe 2 zł. Taniej niż butelka wody w sklepie.
Ok. 12 przyjeżdża umówiony łazik (ten sam, co wczoraj), żeby zawieźć nas na granicę parku, skąd chcemy zacząć trasę. Targujemy się, ustalamy cenę. Ale po wczorajszych akcjach na granicy nie chcemy dać facetowi całej kasy z góry. A ten mówi, że nie ma na benzynę. Ok, zapłacimy za benzynę, a resztę na miejscu. Zgoda. Jedziemy na stację benzynową, ale jakoś naokoło, przystajemy pod jednym z domków, a tu deja vu: dosiada się para staruszków, podobno rodzice kierowcy. Robi się ciasno, ale niech jadą, w końcu nie przekraczamy dziś granicy. Na stacji benzynowej awantura, bo gość jakoś zapomniał, jak się umówiliśmy i żąda całej kasy z góry. Nie ma zgody. Zaracamy do centrum, ostra dyskusja, ale stajemy na swoim. Jedziemy. Po 90 km zatrzymujemy się w jurtowisku, żeby wysadzić rodziców kierowcy, ale tuż przed ich chałupą łapiemy gumę. Trwa naprawa, a my w międzyczasie zostajemy zaproszeni na poczęstunek serowo-herbaciano-cukierkowy. Po paru godzinach podskoków na wertepach jesteśmy nad jeziorem. Dookoła tylko nagie góry i susliki, nie widać żywej duszy. O to chodzilo!



