Następnego dnia ruszamy ok. 10, pogoda piękna. Plecaki ciążą, zaczyna lać jeszcze przed dwunastą. Ale idziemy. O 14 nadciąga kolejna burza. Dokujemy w opuszczonym zimowym domku pasterzy. Robimy jedzenie. Podgór ma kłopoty z biodrem, przegiął z obciążeniem plecaka. Postanawiamy na dziś odpuścić, jutro podzielimy graty Podgóra. Przestaje lać, ale jest chłodno. Przyjeżdżają konno goście: dwóch pasterzy i dziewczynka. Przywożą nam ser. Częstujemy ich herbatą i cukierkami, bratamy się, Ula próbuje jeździć konno. Komunikacja jest niestety kiepska, nie znają rosyjskiego. Ale do zdjęć pozują chętnie. Ewidentnie mieli do czynienia z cyfrowymi aparatami, bo po każdej fotce domagają się oględzin. Po odjeździe pasterzy jeszcze trochę się kręcimy i i rozchodzimy się do namiotów. Zimno, ręce kostnieją przy pisaniu, czas schować się do ciepłego śpiwora.

