Jak dotąd jest nas 9-cioro. Wiolka (żona Podgóra) i Bruzdy (Basia i Marcin) przyjechali do Mongolii tydzień po nas, powinni być już w Olgii i mają się z nami spotkać w ustalonym waypoincie nad jeziorem Ih Hag Nur. Ale nie dzwonią i nie odbierają. W końcu jest kontakt. Potwierdzamy miejsce spotkania 25 lipca. Idziemy, Podgór na czele peletonu pędzi do żony

. Dochodzimy na miejsce - a tu pusto! Dodatkowo w naszym iridiumie wysiadł system ładowania baterii i nie można się z nimi skontaktować. Zresztą i tak pewnie wyjechali już z zasięgu komórek. Wyciskamy ostatki baterii z iridiuma i przychodzi sms: nie znaleźli nikogo, kto by się zgodził ich dowieźć nad Ih Hag Nur, więc pojechali własną trasą, nad jezioro Hoton Nur. . A tu dookoła nie ma żywej duszy, która mogłaby nas podrzucić nad Hoton Nur, a na piechotę to wychodzi 90 km, więc ich nie dogonimy. Idziemy spać, nastroje kiepskie, Podgór wściekły. Jurto rano na świeżo pomyślimy, co dalej.
Rano 26 lipca robimy naradę. Podgór chce do żony, więc trzeba coś wykombinować. W końcu ustalamy, że się rozdzielimy: Chewee, Ewa i Podgór będą szli w kierunku, gdzie jest szansa na złapanie transportu, spróbują się dostać do Hoton Nur i poszukać drugiej ekypy. W trzy osoby może coś złapią, na pewno łatwiej, niż w 9 osób. My ruszamy piechotą w kierunku Hoton Nur. Uzgadniamy, gdzie którego dnia będziemy obozować, tak, żeby się spotkać po odnalezieniu drugiej ekypy. Nie ma innego wyjścia, bo telefony nie mają zasięgu, więc to jedyna możliwość, żeby się potem odszukać. Nagle widzimy, że z daleka coś nadjeżdża. Uaz. Podgór rzuca wszystko i leci go zatrzymać. Udało się! Podrzuci Podgóra, Cheewiego i Ewę do Tsengel, a stamtąd złapią coś, co dojedzie do Hoton Nur. Odjeżdżają, a my ruszmy w drogę piechotą. Pierwszego dnia - nic. Dugiego i trzeciego też nie udaje się spotkać. Czwartego dnia (29 lipca) mamy trochę dość chodzenia. Jedzie Ził, załadowany bambetlami, ale łapiemy go. Dowiezie nas do mostu, czyli kolejnego puntu potencjalnego spotkania. Chłopaki jadą na pace z kozą i całą resztą bałaganu, a damy zostają zaproszone do kabiny. Przed mostem wysiadka i widzimy, że na brzegu stoją trzy namioty. Jeden fioletowy..to oni! Ale jakoś tak nie wychodzą nam na spotkanie, hmm, dziwne. Podchodzimy pod same namioty, i dopiero wtedy wyskakuje komitet powitalny z chlebem i solą, a dokładnie bułeczkami, pomidorami, piwem, wódką. Są w komplecie. I przywieźli nowy zapas jedzenia. Radość. Impreza. Okazuje się, że wieczorem tego samego dnia, którego się rozstaliśmy, dotali nad Hoton Nur. Następnego dnia jechali wzdłuż jeziora. Zobaczyli białasów na koniach, pojechali...Wiola padła w objęcia Podgóra, HAPPY END
A wieczorem, jak impeza doszła do punktu kulminacyjnego, chłopaki wpadają na pomysł zakupu żywej kozy. Mongoł zażyna zwierza. Makuszyński w grobie się przewraca. Mee...




