Wydawało by się, że człowiek uczy się na błędach, że po kazachskich historiach będziemy zawsze precyzyjnie przygotowani do przekraczania granic, a tu proszę...po najwyraźniej zbyt łatwej przeprawie z Chin do Nepalu człowiek stracił czujność. Jest podobno takie arabskie przysłowie, że jak coś się zdarzy raz, to się nie powtórzy, ale jak jednak zdarzy się drugi raz, to może się zdarzyć i trzeci...
Jak już wiecie, wyjechaliśmy sobie z Katmandu do Pokhary, a z Pokhary, skąd planowaliśmy przedostać się do Indii, zahaczając po drodze o przygraniczny, Bardia National Park.
W paszportach mieliśmy wbite, załatwione jeszcze w Warszawie, 6 – miesięczne, turystyczne indyjskie wizy, ważne od 17 czerwca do...17 grudnia, bo wydawało nam się, że do Indii dotrzemy znacznie wcześniej. Ale jakoś się nie przejęliśmy rychłym końcem wiz, bo stwierdziliśmy, że przedłużymy je sobie w Delhi. Dopiero w Pokharze coś nas „tknęło” i zaczęliśmy sprawdzać, jak wygląda sprawa przedłużenia wizy indyjskiej i ku naszemu zdziwieniu i oburzeniu okazało się, że choćby nie wiem co, nie da się w Indiach przedłużyć wizy i że jedyne rozwiązanie to zdobycie całkiem nowej wizy w ambasadzie Indyjskiej w Katmandu. Obdzwoniliśmy wszelkie możliwe urzędy i ambasady, niestety wszyscy zgodnie odesłali nas do nepalskiej stolicy
. Poza tym dowiedzieliśmy się, że podobno przed ambasadą w Katmandu dzieją się dantejskie sceny, bo trzeba najpóźniej o 4 rano zająć kolejkę, żeby się dostać, a potem trzeba czekać przynajmniej tydzień na odbiór wizy.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego nie załatwiliśmy wizy siedząc tydzień w Katmandu, albo nawet jeszcze przed wyruszeniem na trekking? Hmm, powiem tylko tyle, że też sobie parę razy zadaliśmy to pytanie (może nieco dosadniej sformułowane ;-), kiblując w autobusie w drodze powrotnej do Katmandu...
Niby z Pokhary do Katmandu jest niecałe 200 km, ale jedzie się ok 7 godzin. Pod warunkiem, że wszystko dobrze idzie. A tego dnia nie szło dobrze...
Dzień wcześniej odnaleziono ciała dwóch nepalskich studentów, posądzenia o ich zabicie padły na maoistyczną młodzieżówkę. W Katmandu wybuchły zamieszki, a w ramach protestu poblokowano drogi. Wytrenowani na Lepperze, ze stoickim spokojem spędzamy upojne godziny czekając na przerwanie blokady. Koniec końców w Katmandu jesteśmy po 12 godzinach.
Następnego dnia Bartek wstaje o 5 i zajmuje kolejkę do ambasady. Ja z kanapkami doczłapałam się na 7.30. Przed bramą gromadzą się ludzie, czekamy na otwarcie. Podejrzewamy, że mogą robić problemy z wydaniem nam nowej wizy, skoro mamy jeszcze ważną poprzednią. Poza tym wszystko prawdopodobnie potrwa, bo procedura jest taka, że muszą najpierw wysłać telex do ambasady indyjskiej w Polsce z zapytaniem o akceptację, i dopiero po otrzymaniu zwrotnego telexu wydają wizę. Do tego dziś jest piątek, a jak wiadomo piątek to weekendu początek, więc pewnie coś ruszy dopiero w poniedziałek.
Mamy numerek 7F. Po 2 godzinach czekania wzywają nas do okienka. Miły Hindus w okienku pyta nas o zawody, s potem oznajmia werdykt: ponieważ w ogóle nie wykorzystaliśmy starej wizy i nigdy nie byliśmy w Indiach, wyda nam wizę 3 miesięczną jeszcze tego samego dnia po południu, bez telexowania do Polski. Nie możemy uwierzyć.
Jedziemy na dworzec autobusowy, kupujemy na niedzielę bilety do Bardia National Park – hura, co prawda naokoło, ale zrealizujemy nasz plan!
Po południu idziemy po odbiór wizy. A tu niespodzianka: padł komputer i wizy będą w poniedziałek. Ludzie się burzą. Więc mówią, że może w takim razie postarają się wydać jeszcze dziś, ale nie wiedzą kiedy, może za dwie godziny naprawią sprzęt...
Czekamy sobie pod ambasadą. Nie dowierzamy, ale po godzinie naprawili komputer i wydali nowe wizy! W moim paszporcie na starej wizie wblili stempel „cancelled without entry”, ale już w Bartka paszporcie na starej wizie niczego nie napisali, więc od 25 listopada do 17 grudnia ma dwie wizy indyjskie
.