Plan na Wietnam jest taki:
1. zakupić motory
2. pociąć na nich do Laosu
3. a jak się da i starczy chęci - dalej przez Tajlandię i Malezję. Jak nie, wrócić do Wietnamu.
4. Potem motory sprzedać.
Powoli zaczynamy przymiarki do realizacji planu.
Po pierwsze, jakie motory kupić? Nowe czy używane? Najpierw sprawdzamy salon Hondy. Potem dla porównania idziemy na ulicę, gdzie sprzedają second-hondy
I tu zdziwienie: pięcioletnie hondy są niewiele tańsze od nówek! Wstępnie kalkulujemy, że w tej sytuacji lepiej kupić nowe: przynajmniej będziemy wiedzieć, co kupujemy (bo na ulicy można się łatwo naciąć i dostać niechcący chińską podróbę albo szrota z odmalowanymi plastikami) no i łatwiej będzie potem sprzedać.
Po drugie, niezależnie, jakie motory kupimy, żeby sobie nimi przekraczać granice, trzeba mieć PAPIERY.
Sprawa nie jest jednak taka prosta. Wygląda na to, że ciężko będzie je zarejestrować na siebie.
Wypytujemy, szperamy w internecie, wydzwaniamy...W końcu pewien facet z Hanoi daje nam telefon do swojego kumpla motorowca z Sajgonu, który może będzie potrafił coś nam poradzić. Dzwonimy, mówimy, że jesteśmy Polakami, co by chcieli motorami do Laosu a najlepiej jeszcze dalej...-"A gdzie jesteście teraz? (...) - Ok, mogę do was podjechać za jakieś dwadzieścia minut.."
I tak poznaliśmy Kim Linh'a. Obiecuje nam, że podzwoni gdzie trzeba i spróbuje się zorientować w sytuacji.
Po południu dostajemy sms-a: -"Co robicie dziś wieczorem? Może przyjedziecie do mnie na kolację?"
I tak spędzamy przemiły wieczór z pysznym jedzeniem z Kim'em i jego rodziną. Jeszcze nie zdążył dowiedzieć się wszystkiego do końca w sprawie naszych motorów, jutro do nas zadzwoni.
Następnego dnia czekamy - cisza. W końcu dostajemy sms-a: odbierzcie maila! Tam wszystko jest opisane!
Odbieramy. I tak: obcokrajowiec nie zarejestruje na siebie motoru, jeśli nie ma pozwolenia na pracę na conajmniej 6 miesięcy. W tej sytuacji najlepiej zarejestrować motory na Wietnamczyka i podpisać z nim umowę sprzedaży, podbić ją w biurze notarialno-policyjnym i przetłumaczyć na angielski u tłumacza przysięgłego. Z tymi papierami podobno wypuszczą nas z Wietnamu.
Postanawiamy nie wnikać w logikę tej procedury, ważne, żeby było dużo kolorowych pieczątek i błogosławieństw od komitetu centralnego.
A potem machina rusza... Kupujemy motory!!! Nowe Hondy Wave Alpha, rakiety po 100 cm3. Rejestrujemy je na policji na Kima. Dostajemy numery i tymczasowy dokument rejestracji. Po 4 dniach odbieramy tablice i normalne dowody rejestracyjne. Potem idziemy do biura, gdzie na specjalnym druku podpisujemy z Kimem umowę sprzedaży, na której naczelnik przybija milion ważnych pieczątek. Potem zawozimy to do tłumaczenia - tłumacz też przybija milion pieczątek...Dostajemy też od Kima na wszelki wypadek kopię jego dowodu i książeczki rodzinno-meldunkowej, bo wyczytaliśmy na jakimś forum, że podobno potrafią na granicach pytać o takie rzeczy (o kurczę, na tych kopiach też są jakieś pieczątki zgodności z oryginałem)!
Cała zabawa trwała 10 dni. Ostatniego dnia jeszcze pożegnalna impreza u Kima. Przychodą też jego znajomi - Wietnamscy motorowcy. Dostajemy pełno informacji, którędy warto jechać, co zobaczyć po drodze, a do tego namiary na ich kumpli - motorowców w Laosie (jakby co).
JEDZIEMYYYYYYY!!!!!