Kosrae jest rajem na ziemi. Naszym zdaniem najpiękniejsza wyspa Mikronezji. Króluje nad nią Sleeping Lady: góra, której grań układa się w kształt leżącej kobiety.
(Sleeping Lady: od prawej głowa, piersi, brzuch...)
Większość wyspy pokryta jest endemicznym lasem tropikalnym. Niektóre gatunki drzew przetrwały tylko tutaj. Nieopodal linii brzegowej rozciąga się gąszcz wyrastających z wody mangrowców, pijących wodę pajęczyną nadziemnych korzeni. Pożyczamy kajak i przebijamy się slalomem zarośniętymi, wąskimi kanałami.
(pasażer w kajaku)
Wyspiarze są przemili, gościnni i roześmiani. Przed przyjazdem słyszeliśmy, że ponoć są też głęboko religijni, a w niedziele spotykają się w rozbrzmiewających śpiewem kościołach. Okazuje się jednak, że kościół to największy wyspiarski despota, trzymający wszystkich na krótkiej smyczy. W niedzielę trzeba iść na mszę, bo jak nie, to np. interes potem będzie ciężko załatwić czy zezwolenia się nie dostanie...Msza w niedzielę odbywa się, i owszem, ale większość - zwłaszcza młodych - przychodzi na nią ewidentnie pod przymusem, zwykle w połowie uroczystości i ziewając kiwa się z nudów w ławce. Poza tym w niedzielę nie wolno niczego robić: pikniki, knajpy, nawet kąpiel w morzu jest surowo zabroniona. W niedzielę należy wyłącznie chwalić Pana, a nie oddawać się zdrożnym przyjemnościom...Nurkowanie w niedzielę też jest naturalnie wykluczone...
Na Kosrae można się natknąć na ruiny kamiennych średniowiecznych miast.
Czy też na inne wykopaliska...
Jest też jaskinia zamieszkała przez tysiące nietoperzoptaków.
Albo zorganizować posiłek. Z zasady na wyspach jedzenie jest podłe: spadki z amerykańskiego stołu, czyli chemiczne kurczaki, konserwy...Pewnego dnia Barek wyciąga nawet ze sklepowej lodówki swojski produkt pt. "polska kielbasa"...
Ciężko o warzywa. Za to można kupić za grosze od rybaków wspaniałego, świeżo złowionego tuńczyka, pokroić go na cieniutkie kawałki, wystrugać pałki i przyrządzać najwspanialsze sashimi na świecie.
Można też sobie nałapać w wodospadzie słodkowodnych krewetek. Trzeba wziąć torebkę foliową, włożyć do niej trochę mięsnych resztek i się na nie zaczaić pod wodą. Bartek brodzi przez dwie godziny w zimnym strumieniu, co chilę krzycząc "Już ją prawie, k..., miałem!"...Krewetki pouciekały niestety.
I frrru na Marshale...