Saturday, December 12. 2009
Tuesday, December 8. 2009
I koniec przejażdżki po Australii. Wjeżdżając do Sydney w poniedziałek zatrzymujemy się u kilku dealarów żeby zorientować się, ile w najgorszym przypadku dadzą nam za samochód, gdybyśmy go nie dali rady sprzedać sami. Nie jest najgorzej, choć mogłoby być lepiej. Tak czy siak mamy wyjście awaryjne.
Przystępujemy do kampanii reklamowej: przylepiamy ogłoszenia na szybach, w hostelach backpackerskich, wrzucamy do Internetu. A tu cisza...Nikt nie dzwoni...Dni mijają, zwiedzamy Sydney, a widmo dealera nas prześladuje...
Jeden facet wreszcie dzwoni, ale jakiś taki podejrzany. Akceptuje cenę, potem opowiada o załatwianiu czegoś z bankiem, nagle proponuje cenę niższą od dealera, ściemnia... Coś nam nie gra...Posyłamy go w diabły.
Znowu cisza.
Drugi telefon. Rodzinka Węgrów. Oglądają, oglądają, igen, igen, ale nie kupują.
A tu już sobota. Nagle trzeci telefon, czy za 20 min mogliby podjechać zobaczyć samochód? W popłochu grzejemy na kemping z bagażnikiem wypchanym naszymi gratami. Już czekają, nawet nie zdążymy wypakować. Dwóch Irlandczyków, miłe chłopaki. Krótka piłka, wiedzą, czego szukają. Negocjacje, kasa do ręki, wypakowujemy bambetle, odjeżdżają. Trwało to wszystko może z 15 minut...Wyszliśmy z grubsza na swoje.
Jakby ktoś chciał sprzedawać albo kupować samochód w Australii, polecamy stronę www.carsales.com.au.

(bazarek pod mostem)

(bazarek pod mostem)

(Plaża Bondi gdzie się lansuje tłuszcza)

(Re: polisz connection - Dorka, Szymek i Pola)

(Festyn w porcie z okazji przypłynięcia wielgachnego cruseboatu)
Wednesday, December 2. 2009
Zanim do Sydney, to jeszcze na chwilę w słynne Blue Mountines, zwłaszcza, że to po drodze.
Ładnie tu, jednak nie są to góry w naszym rozumieniu, ale raczej wielkie kaniony z pionowymi skałami. Całkiem miło, że zaledwie 100 km od Sydney mają tak olbrzymi park narodowy. Na weekend można sobie wyskoczyć.
Jak zwykle, w najsławniejszym punkcie, tj. wkoło skały "Three Sisters", zastajemy ludzkie mrowisko. Ale w innych miejscach można pójść na bardzo przyjemny treking, wykąpać się w wodospadzie, po raz ostatni pomęczyć na wertepach nasz samochód...

(wąż z łapkami?)

(3 siostry)

Flary Iridium / Orbitron 3.71 / www.stoff.pl
Lokalizacja : Blue Mountains2 (150,2301° E, 33,7896° S)
Strefa czasowa : UTC +11:00
Przedział czasu : 2009-11-28 20:42:32 - 5 godziny 2009-11-29 01:42:32
Warunki: Maksymalna wysokość Słońca = -5 st, Minimalna wysokość satelity = 10 st, Oświetlenie wymagane, Minimalna jasność = 3.0
Czas Sat Azm Elw Odleg A K Mag AzmS ElwS
----------------------------------------------------------------
2009-11-28 21:50:09 34 107,5 39,1 1164 L A -6,7 223,9 -20,6
Sunday, November 29. 2009
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, w ramach wymiany Rotary mieszkała u Bartka w Polsce przez kilka miesięcy Amanda z Australii. Dziś żyje w Parkes (200 km od Sydney, miasteczko słynie z wielkiego radioteleskopu znanego z filmu "The Dish"), ma męża i trójkę fajnych dzieciaków...Wpadamy w odwiedziny. Zostajemy przyjęci po królewsku. Regenerujemy baterie.
Po raz pierwszy od dwóch miesięcy kładziemy się spać w łóżku! Ale zamiast zapaść w kamienny sen wiercimy się i wiercimy...
-"Bartek, śpisz?"
-" Nie, nie mogę zasnąć..."
-"Mi też jakoś za miękko...":-)
Rodzice Amandy mają nieopodal wielką farmę. Nie jest to jednak zwykłe gospodarstwo, bo oprócz tradycyjnych owiec hodują strusie, emu, pawie, gadające papugi (jedna ma 30 lat i ciągle mówi!) bawoły, lamy, wielbłądy no i przede wszystkim kilkanaście miśków koala. Na polu stoi blaszany hangar. Ale nie na zboże, tylko na... samolot mamy Amandy, którym kiedyś doleciała do Europy...
Dobrze nam, oj dobrze...

(w drodze do Amandy)

(W drodze do Amandy)

(W drodze do Amandy)

(The Dish)

(The Dish)

(The Dish)

(na farmie z Amandą i jej mamą)

(Na farmie)

(Na farmie)

(Na farmie)

(Na farmie - wprawka przed Ameryką Pd)

(Na farmie - wprawka przed Ameryką Pd)

(kumbajn kosi)

(Na farmie z bratem Amandy)

(Na farmie)

(Na farmie - tata Amandy po prawej)

(Na farmie-przejażdżka kombajnem)
 /
(Na farmie-przejażdżka kombajnem)

(Na farmie - psy pracujące)

(Na farmie)

(Na farmie)

(Na farmie)

(Na farmie)

(Na farmie - wczoraj urodzony źrebak)

(Na farmie - Eryn, aborygeńska wychowanka brata Amandy z małym królikiem)

(Na farmie)

(Abdul)

(Abdul)

(Na farmie)

(Na farmie)

(Na farmie)

(Na farmie - wkurzony struś - poznać można po czerwonych nogach)

(burza piaskowa w Parkes)

(burza piaskowa w Parkes)

(burza piaskowa w Parkes-ewakuacja)

(skarby Amandy przywiezione z Polski)

(skarby Amandy przywiezione z Polski)
Saturday, November 21. 2009
Każdy szanujący się Australijczyk przed swoją posesją stawia sobie fajną skrzynkę pocztową. Najlepiej z czegoś, co służyło zupełnie innym celom zanim zostało skrzynką. Fantazję trzeba mieć....

(model popularny - keg)

(model jeszcze popularniejszy - bańka na mleko)

(śmietnik)

(okaz unikalny - radar ze statku)

(model klasyczny - lodówka)

(model popularny modyfikowany - beczka 200L)

(model klasyczny raz jeszcze)

(kanister)

(mikrofala)

(piłka)
Thursday, November 19. 2009
Ponieważ od pewnego czasu marudzę Bartkowi, że nie mam nic do czytania po polsku, wpadamy na chytry plan, żeby w Brisbane wyszukać jakiś klub Polonii i tam spróbować wymienić książkę.
Wpisujemy w GPS-ie hasło "Polish" i wyskakuje nam: "Polish It", "Polished Nails & Beauty","Melt Pamper & Polish", "Cut 'n' Polish Hair Design" ...Hmm, będzie ciężko... O, jest "Polish Club"!
Jedziemy. Na półeczce leżą książki "do wzięcia", więc sobie biorę, a tymczasem Bartek drze się: "Marta, Marta, choć tu, szybko, popatrz!!!" Idę, patrzę, oczom nie wierzę, bo w sąsiedniej sali mają bar, a w barze Żywca! I swojskie menu! Zamawiamy flaki, kiełbasę z rusztu, po kufelku piwa i plotkujemy sobie po polsku z miłymi Paniami z Klubu....

(Centrum Brisbane)

(Wieża Zegarowa w Brisbane)

(widok z Wieży Zegarowej)

(Brisbane - ulica)

(Brisbane - jeden z najstarszych budynków w mieście)

(Brisbane - szkolna wycieczka)

(Brisbane - ogród botaniczny)

(Brisbane - Muzeum Morskie)

(Brisbane - sztuczna plaża w centrum)
Tuesday, November 17. 2009
Nieopodal Brisbane na wschodnim wybrzeżu mieści się słynne Australian Zoo. Z zasady omijamy takie przybytki szerokim łukiem, jednak w tym przypadku słyszeliśmy tyle dobrego, jak tam niby pięknie i że to w ogóle nie przypomina zoo, a zwierzaki żyją prawie jak w naturze, że decydujemy się na wizytę. Poza tym jedząc na śniadanie płatki kukurydziane pewnej znanej firmy znaleźliśmy na opakowaniu promocję: jak wytniesz kupon i pokażesz w kasie, to za bilet zapłaci tylko jedna osoba, co ostatecznie przekonało oszczędnego Polaka  .
A tu skucha. Zoo jak to zoo. Do tego zwierzaki wcale nie mają zbyt wiele przestrzeni dla siebie, a krat nikt nawet nie próbował maskować.
Najlepsze są jednak super dodatkowe atrakcje. Po pierwsze karmienie słoni. Tłum zwiedzających najpierw kupuje za kilka dolarów banana, potem ustawia się w długiej kolejce do nakarmienia słonia (obok pana, który trzyma tablicę "entrance"), a jak już poda słoniokowi banana, przesuwa się w kierunku pana z tablicą "exit", obok którego ustawiony jest kubełek z wodą, żeby sobie można było higienicznie obmyć rękę skalaną przez słonia. Jak ktoś nie załapał się na karmienie słonia, to od biedy zawsze zostaje mu kangur. Organiczne kangurożarcie można nabyć z automatu (takiego jak od Coca-coli) wrzucając parę dolarów. To jednak jeszcze nic. Największy przebój to Koloseum, na środku którego odbywa się dwa razy dziennie szoł z udziałem mieszkańców zoo. Wyje muzyka, wodzirej nawołuje publikę, żeby wrzeszczała na wiwat kolejno występujących zwierzaków. W pewnym momencie wybierane są spośród publiczności cztery osoby, które mają stanąć, rozłożyć ręce i zakwiczeć, żeby przyleciały do nich i usiadły im na ramionach wypuszczone z klaki ptaki. Cóż, nie udało się, ptaki zwiały poza stadion... Potem, w kulminacyjnym momencie przedstawienia dzielny, zwinny i zuchwały pan pracownik zoo ucieka po arenie przed krokodylem...
Jedyną pociechą w tym wszystkim jest koala. Ale ten też mieszka jakby w wazonie z rury wypchanym gałęziami eukaliptusa...Można go poklepać po tyłku jak ktoś chce. A obok pani pracowniczka przewiesza z "wazonu" na "wazon" tabliczkę "ten koala ma teraz przerwę w głaskaniu"...
Szczerze odradzamy.

(wombat)

(światłowstręt  )
Monday, November 16. 2009
Mamy dylemat: jechać na Fraser Island, czyli - jak podają - największą na świecie piaszczystą wyspę (ponad 100 km długości), po której da się przemieszczać tylko za pomocą samochodu 4x4, czy nie? Z jednej strony wszyscy pieją z zachwytu, jakie to cudowne miejsce, z drugiej mamy obawy, że jeśli tam wszyscy tłumnie jeżdżą, to pewnie już dawno przestało być aż tak cudownie, z trzeciej strony teraz nie ma w sumie sezonu wakacyjnego, więc może nie będzie ludzi...
A niech tam, jedziemy. Pakujemy się na prom i po chwili wysiadamy na plaży. Okazuje się, że po wyspie najłatwiej i najszybciej jest przemieszczać się po mokrym, twardym piasku wzdłuż wybrzeża w czasie odpływu (ograniczenie 80 km/h). W głębi lądu drogi są wymagające: wszędzie piach i góry-doły i podróż trwa bardzo długo.
Całe szczęście, że zdecydowaliśmy się przyjechać. Ludzie są, ale tylko w kilku najsławniejszych punktach. Od czasu do czasu przyjeżdża nawet autokar terenowy pt. "Fraser Island Adventure one day safari". Wystarczy jednak odjechać kilometr dalej i wkoło cisza, spokój i wyspa cała dla nas. Na pieszych szlakach (bo okazuje się, że jest ich pełno i są świetne) żywej duszy.
Rajsko tu, rajsko tu, rajsko tu!!!. Trudno uwierzyć, że na tak niewielkim obszarze zmieściło się tyle przeróżnych krajobrazów. Wkoło wyspy morze (jak to zwykle na wyspie  ) pełne ryb, które łowimy sobie z plaży na obiad. Wzdłuż plaży wielkie, piaszczyste wydmy lub skały, z ich szczytu można wypatrzeć w wodzie olbrzymie żółwie czy manty (na prawdę je widać!!!). A wystarczy odjechać kawałek wgłąb lądu, i pojawiają się lasy. To niesamowite, jak na piachu wyrosła prawdziwa puszcza z kilkudziesięciometrowymi drzewami.W pobliżu rzek puszcza przeobraża się w przepiękny las tropikalny, z lianami, palmami...No i przede wszystkim na Fraser Island mnożą się słodkowodne jeziora, w których można do woli pływać (w sumie jest ich ponad 40). Jedne trochę przypominają Mazury albo Bory Tucholskie, inne mają barwę brunatnoczerwoną, jakby rozlała się w nich krew, ale są i takie, co wyglądają jak zatoki na Marszalach, tyle że ze słodką wodą!!! I znowu: tłumek zalega nad najsławniejszym jeziorem McKenzie, inne - tylko dla nas. W kilku mieszkają sobie nawet słodkowodne, małe żółwie. Są również urocze, krystaliczne strumyki z białym, piaszczystym dnem i też doskonale nadają się, żeby w nich zalec dla ochłody.
My tu sobie gadu gadu, a tu przecież 11 listopada...Dla jednych święto narodowe, dla innych imieniny, a dla jeszcze innych czas kultowego najazdu na Tokaj  . Łączymy się duchowo z Ekypą nad garem węgierskiego gulaszu i gąsiorkiem wina  ...
I tu się musimy jeszcze przyznać kulinarnie, że zjedliśmy kangura...Nie bójcie się, nie piekliśmy go na ruszcie niczym barana używając przy tym ogona zamiast korby, tylko kulturalnie zakupiliśmy kawałek mięsa w sklepie.W ulotce namawiali do spożywania, jako że to dobre dla Matki Ziemi, bowiem kangur nie emituje do atmosfery tyle metanu co, dajmy na to, taka krowa. Jest zdrowy i pożywny. Spodziewamy się podeszwy, a tu wyszedł nam przepyszny, rozpływający się w ustach stek. Bardzo podobny do wołowiny, tylko delikatniejszy. Kto by pomyślał...
Wyspa ma jedną wadę: najupierdliwsze muchy na świecie. Wielkie gryzące gadziny, które nawet po mocnym uderzeniu potrafią się reaktywować i dalej atakować. I po co to w ogóle żyje???
Miały być cztery dni, siedzimy w rezultacie tydzień, a spokojnie można by dłużej...

(autostrada)

(droga w głębi wyspy)

(korniki)

(jezioro Boomanjin)

(jezioro Boomanjin)

(jezioro Boomanjin)

(jezioro Boomanjin)

(jezioro McKenzie)

(jezioro McKenzie)

(jezioro McKenzie)

(jezioro McKenzie)

(jezioro McKenzie)

(jezioro Basin)

(jezioro Ocean)

(jezioro Coomboo)

(jezioro Allom)

(jezioro Allom)

(jezioro Waby.- wśród wydm)

(gotowanie gulaszu)

(gotowanie gulaszu)

(gotowanie gulaszu: JA KO-CHAM WĘĘĘGRY, LA LA LA LALALA...  )

(possum, który chciał się załapać na gulasz)

(strumyk)

(strumyk)

(strumyk)

(wydma, która składa się z różnokolorowego piasku)

(wydma, która składa się z różnokolorowego piasku)

(daj, daj, daj  )

(wrak Maheno)

(wrak Maheno)

(wrak Maheno)
Friday, November 6. 2009
W Australii żyją kowboje. Jak krowy osiągną już wiek spożywczy, wiozą je na aukcję. Jedziemy zobaczyć, jak wygląda wołowinka, zanim trafi do konsumenckiego gara.
Mućki stoją w zagrodach, a nad nimi na dłuuugich podestach gromadzą się ludzie. Po jednej stronie licytujący agenci, po drugiej kupujący. Agenci przechodzą od zagrody do zagrody wykrzykując w astronomicznym tempie ceny bydła, zaś panowie w kapeluszach licytują cenę kilograma wołowinki z danej zagrody.
Aby posłuchać licytacji kliknij TUTAJ
Jeden z agentów znaczy zielonym pędzlem krowy, które mają defekt, np. były pogryzione przez dingo.
-"Te większe mają wszczepione tabletki, żeby szybciej rosły, ale ja takich nie kupuję, bo to sztuczne i mniej zdrowe..."- tłumaczy nam miły kapelusznik. "Widzicie tego gościa na wózku? Jeździ na wózku, po się rozbił swoim śmigłowcem. To jeden z największych pośredników, skupuje mięso dla supermarketów, musi teraz kupić 300 sztuk. Bierze wszystko jak leci, więc ja to się nawet dziś nie będę wysilał, żeby licytować..."

(po lewej podest kupujących, po prawej agentów)

(agenci)

(sprzedane!)

(znakowanie wadliwych sztuk)
Thursday, November 5. 2009
I stało się. Jesteśmy na wschodnim wybrzeżu (Byefield National Park). Pięknie tu, poza sezonem, pusto. Plaże trochę jak nad Bałtykiem, przy nich wydmy, tylko takie jakby większe. A jak się odjedzie za wydmy - pojawiają się iglaki...Jak znajomo...
Na kempingu oprócz nas śpi dwójka młodych Australijczyków. Gadu, gadu, winko się leje, noc zapada, pełnia księżyca...W pewnym momencie pada pomysł: jedziemy na plażę. I tak oto uczymy się, jak się bawią Australijczycy. Pędzimy kilometrami samochodami po pustej plaży, potem po wydmach, potem Julian próbuje złapać za płetwę rekiny, które przypłynęły prawie do brzegu na żer...Impreza się kręci do 4 rano  .

(Pani meduza)

(nasz kemping )

(impreza...)

(środek nocy na plaży)

(jak TO robią węże...)
|