Saturday, June 5. 2010
Przed wyjazdem z gejzerów El Tatio stara Indianka - strażniczka pyta nas, jak nam się podobało. Fajnie, tylko woda w basenie za zimna. A, jak chcecie ciepłą wodę, to dalej, jak pojedziecie tą drogą co jest zamknięta, dojedziecie do strumienia gorącej wody bardzo przyjemnej do kąpieli. A stamtąd możecie pojechać na skróty do wsi Toconce. Droga kiepska, ale motorami powinniście dać radę. I wyrysowała nam trasę, której nie ma na żadnej mapie i którą długo będziemy wspominać...
Do źródeł trafiamy szybko i bez problemu. Nikogo w zasięgu kilkudziesięciu kilometrów. Ze skał wybija potok gorącej wody, miesza się z chłodniejszym strumieniem i wreszcie osiąga idealną, wymarzoną temperaturę. Aż się nie chce wychodzić.
Jesteśmy rozleniwieni po kąpieli, a przed nami jeszcze sporo kilometrów. Droga z niespodziankami w postaci lodu albo głębokich strumieni, przez niektóre Bartek przeprowadza oba motory. Robimy się zmęczeni. Krótki postój. Bartek twierdzi, że coś mu się nie zgadza w GPS-ie i że nie wygląda na to, jakbyśmy mieli dokądkolwiek dojechać tą drogą. No co ty, przecież nie budują dróg donikąd. W sumie racja. Ruszamy dalej...i po 50 metrach droga się kończy nad przepaścią. Cudownie. Zawracamy. Okazało się, że trzeba było skręcić kilka kilometrów wcześniej w coś, co wyglądało bardziej jak ścieżka do rzeki a nie droga. Wreszcie jedziemy w dobrą stronę. Droga piękna, wśród kanionów i nad urwiskami skalnymi, tyle że pełno kamieni i piachu. Pod koniec wyglądam na tyle kiepsko, że mimo moich protestów Bartek zarządza postój. To ja się wobec tego tak na chwilę położę...
Wieczorem po ciężkim dniu dojeżdżamy do Toconce. Piękna andyjska wioska położona wśród wysokich skał,na stokach nie kończące się uprawne tarasy...
(piec)
(coś a la królik żyjący na skale)
W południe podjeżdżamy do super atrakcji okolicy pt. Gejzery El Tatio, a tu dokoła żywej duszy. Pytamy strażników, czy to może nie sezon? Sezon, sezon, tylko turyści pojawiają się tu o 6 - 7 rano, kiedy gejzery wyglądaj najbardziej spektakularnie i po godzinie wszyscy odjeżdżają..
No skoro rano ma być jeszcze piękniej, to poczekamy do jutra. Strażnicy znowu nas przygarniają, przygotowują nam miejscówki do spania w "ambulatorium".
Całe popołudnie łazimy wśród gejzerów. Może o tej porze dnia wybuchy są mniejsze, za to w pełnym słońcu widać fantastyczne kolory. Na koniec idziemy się wykąpać w ciepłym basenie. Kontrolne zanurzenie ręki - o tu będzie dobrze - i hyc do wody. Hmm, no nie do końca. Woda na powierzchni faktycznie gorąca, ale już kilka cm głębiej chłodna. Tylko w niektórych miejscach na chwilę z dna wybija parzący gejzerek, przed którym trzeba uciekać w popłochu, a potem znowu chłodno. Po paru minutach heroicznych prób zmieszania gorącej wody z podwodnego gejzerka i chłodnej z basenu dajemy sobie spokój.
Rano budzą nas silniki autokarów. Zaroiło się. No dobra, to my też idziemy obejrzeć. Rzeczywiście więcej dymu niż wczoraj, ale wybuchy wody niewiele wyższe. Tak czy inaczej - ładne to.
O 9 wszyscy znikają.. Czas i na nas.
(turatak na geizery)
(turatak na geizery)
Thursday, June 3. 2010
Musimy zatankować i kupić jedzenie. Zatrzymujemy się na chwilę w San Pedro de Atacama.
Miasteczko przywodzi na myśl Thamel w Kathmandu, Khao San Road w Bangkoku czy Vang Vieng w Laosie: gdzie nie spojrzysz hostele, knajpy serwujące europejscie żarcie, Internet cafe i oczywiście agencje turystyczne. Może za kilka dni nabierzemy ochotę odpocząć w takiej cywilizacji, ale jeszcze nie teraz. Uciekamy, aż się za nami kurzy.
Wieczorem dojeżdżamy do Termal Puritama. Szlaban, otwarte tylko do 5.30. Na szczęście motory mieszczą się pod szlabanem . Zjeżdżamy do kąpielisk, ale na ścieżce mijamy strażnika. Możemy tu zanocować? No...eee...właściwie tu nie wolno kempować, ale jeśli zwiniecie się przed 9 rano, to nie ma sprawy. A spać możecie w tym domku, bo nocą będzie zimno pod namiotem...
Zjadamy z miłym panem obiad i już nie możemy się doczekać romantycznej nocnej gorącej kąpieli pod gwiazdami.
To co, biegniemy do wody? Czerwone wino przygotowane? No to siup...
Hmm...No, mogłaby być cieplejsza... Po 15 minutach prób oswojenia się z temeraturą przyznajemy, że ta kąpiel nie jest zbyt miła. Rezygnujemy. Wyskakujemy z wody, a na zewnątrz czeka na nas złośliwie się śmiejąc pustynny nocny mróz.
Szybko, szybko, d-d-d-d-do śpiwora!!!
(Puritama)
Tuesday, June 1. 2010
Wdrapujemy się na 4300 m, nad piękne jeziorka Miscanti i Meñikes. Bartka motor ma problem z taką wysokością, trzeba będzie wyregulować gaźnik.
Tu spędzimy noc. Oprócz nas miejscówkę na nocleg nad jeziorami upatrzyła sobie para Szwajcarów, podróżująca po świecie Landcruiserem Troopie. Wieczór spędzamy razem w ciepłym domku na kółkach.
W końcu jednak przychodzi czas, żeby przenieść się do naszego namiotu. Piekielnie zimno, a nad ranem będzie o wiele gorzej. Zakładamy wszystkie ciepłe ciuchy, wbijamy się do śpiworów, na to kołdra. Całkiem dobrze. Jednak mimo, że jest nam ciepło, nie możemy zasnąć. Marnie się czujemy z powodu wysokości. Bolą głowy, Bartkowi niedobrze. Powinniśmy dużo pić, a tu niestety woda w butelce zamarzła.
Jak tylko rano pojawiło się słońce wstajemy. Jesteśmy wymęczeni. Namiot zamarznięty, ba, nawet kołdra na zewnątrz zlodowaciała. Szron na motorach. Było -12...
Postanawiamy zjechać niżej, trochę zbyt gwałtownie wjechaliśmy na taką wysokość.
(Stan motoru o 9 rano...)
(ta pionowa kreska po prawej to droga przez Salar)
Sunday, May 30. 2010
Na pustyni Atacama są oazy. Nagle wśród piasku wybija podziemna rzeka. Płynie przez kilka kilometrów, po czym zanika. Ale to wystarczy, żeby na pustkowiu wyrosły trawy, drzewa, osiedlili się ludzie.
Ulice i gliniane domy w pustynnych osadach wyglądają nago i surowo, ale jak zajrzeć na podwórko - każdy wyhodował sobie prywatny ogród pełen cytryn, pomarańczy, granatów i gruszek.
Przy jednej z takich rzeczek rozbijamy obóz. Woda lodowata, ale powietrze gorące, więc decydujemy się na małą kąpiel. Spłukujemy też błoto i sól z motorów.
(Paine, miasteczko-oaza)
(dotankowanie)
(Paine)
(Paine)
(Paine)
(Paine - cmentarz)
(szukanie miejsca na obóz...)
(...znalezione)
(Obóz)
(Obóz)
(Obóz)
(widok z obozu)
(widok z obozu)
(Socaire - miasteczko oaza)
(Toconao - miasteczko oaza)
(Toconao)
(Toconao)
(Toconao)
(Toconao)
(Quebrada de Jere koło Toconao - atakamska odpowiedź na ogródki działkowe)
(Quebrada de Jere)
(Toconao)
(Toconao)
Saturday, May 29. 2010
Jechaliśmy, jechaliśmy i wreszcie dojechaliśmy na legendarny Salar de Atacama. Motory zatankowane po brzegi, do tego po 4 litry benzyny w kanistrach i jeszcze na wszelki wypadek po 2 litry w plastikowych butelkach - tak, żeby jeździć, gdzie nas fantazja poniesie, zgubić się na kilka dni wśród soli, piasku, gór i lagun. Do naszego ekwipunku dokupujemy ciepłą kołdrę (prezent od rodziców z okazji dnia dziecka - dziękujemy!) i tak uzbrojeni ruszamy do walki z pustynną amplitudą.
Słońce praży, gorąco, do tego wiatr wyjątkowo współpracuje, w ogóle nie czujemy prędkości.Po południu wjeżdżamy na salar. Wielka, otoczona górami płaszczyzna, na niej rozsiane kopalnie soli. Po obu stronach drogi zwariowane solne wzory. Mijamy sporo kopalnianych ciężarówek, ale na szczęście stopniowo ruch zamiera.
(zwrotnik Koziorożca)
(droga na pustynię)
(sól - pierwszy kontakt)
(kopalnia soli)
(solne puzzle)
Powoli rozglądamy się za miejscem na nocleg. Widać jakieś kaniony. Tam czegoś poszukamy. Zjeżdżamy z drogi, kilometr tańczymy na piasku i zaschniętej glinie, aż wreszcie dojeżdżamy do końca kanionu. Idealne miejsce na kemping, osłonięci od wiatru, poza zasięgiem ludzkiego wzroku.
Po zachodzie temperatura natychmiast zaczyna spadać. Szybki obiad i do namiotu. Nadchodzi czas próby...
***
Śpimy mocno do samego rana. Sprawdzamy termometr: było -2. Lenimy się w śpiworach wzmocnionych kołdrą dopóki cały namiot nie utonął w słonecznym blasku. Tak, teraz możemy zacząć kolejny dzień...
|