Mamy ochotę posiedzieć kilka dni w lesie. Zaszywamy się z namiotem w Parku Narodowym Podocarpus.
Najpierw rozstawiamy obóz w wyższej części parku. Pierwszego dnia marna pogoda Na szczęście przy domku strażników jest daszek i kuchnia do palenia drewnem, więc mimo psiej pogody fajnie się spędza czas przy grillowaniu. Za to następnego dnia piękne słońce. Idziemy na mały treking na szczyt góry. Śpiewają dziesiątki ptaków, nad głowami co chwilę śmigają kolibry, nawet jeden tukan przeleciał. Drzewa o baśniowych kształtach.

(gotowanie herbaty)

(gotowanie herbaty)

(dziangul z góry)
Po dwóch dniach przenosimy się do południowej części parku, niedaleko miasteczka Zamora. Podobno w weekendy zjawiają się tu na kąpiel mieszkańcy Zamory, ale teraz jest pusto. Miejsce rajskie, trudno wymarzyć sobie lepszy kemping. Do naszej wyłącznej dyspozycji - zamiast prysznica - mamy dwa wodospady oddalone o kilka minut od naszego obozu i piękny, czysty strumień. Wkoło krążą setki kolorowych motyli. Wspaniała dżungla z kilkoma świetnymi szlakami trekingowymi. Strażnicy instruują nas, gdzie iść na ryby. Początkowo Bartek bezskutecznie walczy w strumieniu, potem przenosimy się do sielankowego, skalistego basenu stworzonego przez zakole rzeki. Najpierw rzucamy na blachę. Potem wykopujemy robaki. Bartek wraca do obozu po spławik, ja w tym czasie próbuję szczęścia na samą żyłkę. I...jest pierwsza! Bartek pojawia się akurat w momencie, gdy szarpię się z haczykiem. Dumny

. Zakładamy spławik, zwiększamy grunt i się zaczęło. Wyjmujemy co chwilę pokaźnych rozmiarów rybę. Po złowieniu sześciu odpuszczamy, więcej nie będziemy w stanie zjeść...
Wieczorem grillujemy zdobycz w folii z czosnkowo-maślanym nadzieniem. Ryby mają sporo małych ości, ale poza tym niebo w gębie. Już nie możemy, ale jemy dalej.