Saturday, April 4. 2009
Wracamy z wyspy. Już wiemy, że są problemy z laissez passer.
"(...) Bo pani która się zajmuje wczoraj pojechała na urlop - oj plik się nie otwiera - dziwne przecież kładłam dokumenty do tej przegródki to czemu ich teraz nie ma ...I takie tam różne kłody pod nogi rzucane zarobionym urzędnikom...
Kilkadziesiąt telefonów z Kambodży, wsparcie techniczno-logistyczne od Jacka z Polski i udało się...Na dzień przed wyjazdem mamy odbieramy papier. Ale to nie wszystko...Bo jeszcze - jak się okazuje - musimy załatwić kambodżańską wizę wyjazdową. Grzejemy więc wyrobić tę wizę. Na miejscu spotykamy Szwedkę w identycznej sytuacji - w Sihanoukville trzech kolesi na motorze wyrwało jej torebkę...A wiza? -"Przyjdźcie po nią jutro, na dziś to nie da rady..." Bartek, po francusku, głosem obniżonym o dwie oktawy namawia panią, żeby może się jednak dało wyrobić na dziś...Pani uległa . Po dwóch godzinach mamy wszystko, czego potrzeba do opuszczenia Kambodży.
Uff, to można teraz pozwiedzać Phnom Penh.
Idziemy do Pałacu Królewskiego. W chwili, kiedy płacę przy kasie za bilety, nagle tłumek wciąga mnie do tyłu, a jak się z tego tłumku wreszie wydostaję, to już bez portfela. Drę się, żeby zamknęli bramy bo mnie właśnie obrobili, ale panowie policjanci (tak, tak, Pałac Królewski jest strzeżony, a jakże...) robią głupie miny i nie ruszają nawet palcem. Nie chcą zamknąć bramy, sprawdzić wychodzących. Co więcej, całe zdarzenie było nagrane na zamontowaną przy kasie kamerę. Domagamy się, żeby odtworzyli nagranie..."Szef wyjechał, jest poza Phnom Penh, nie mamy kluczy, nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem, I don`t spee English..." Tak oto wygląda cohabitation kambodżańskiej policji i złodziei w zabytkach Phnom Penh...
Dobrze, że wiza się kończy, bo jak tu jeszcze dłużej zabawmy, to zostaniemy nadzy i bosi...
(papiery wyrobione- mama cała i o czasie opuszcza Kambodżę)
Thursday, April 2. 2009
Paszportu mamy Bartka nie znaleziono.
Usiłujemy dzwonić do polskiej ambasady w Kambodży, żeby się dowiedzieć, jak załatwić papiery wyjazdowe. Niestety, polską placówkę w Kambodży zlikwidowano, najbliższa jest w Bangkoku...
Dzwonimy do ambasady w Bangkoku. Przez kilka godzin nikt nie odbiera. W końcu ktoś podnosi słuchawkę. Pytamy, co robić. -"Idźcie do jakiejś ambasady Unii Europejskiej w Kambodży i tam poproście o pomoc." Dziękujemy opatrzności, że Polska podpisała traktat...
Zatem wydzwaniamy - bo dlaczego by nie - do ambasady francuskiej. Trafiamy na sympatycznego, pomocnego i konkretnego gościa:
-"Alors, to dziecinnie proste, Monsieur. Dostarczcie do nas dokument tożsamości i protokół policji. My wyślemy je do polskiej ambasady w Bangkoku, Bangkok musi wystąpić z zapytaniem do polskiego MSZ, MZS wysyła odpowiedź do Bangkoku, a Bangkok do nas...I my wtedy od ręki wystawimy laissez passer. C'est tout."
-"No to tres bien, a czy musimy dostarczyć les papiery osobiście, czy możemy przesłać kopie mailem i procedura sobie ruszy, a my przyjedziemy po laissez passer za trzy dni?"
-"Ok, d'accord, wysyłajcie mailem".
No to wysłaliśmy. I wyjechaliśmy na wyspę, coby nie tracić wakacji...
A na wyspie - jak to na wyspie....Można się np. z lokalesami integrować... Bo u nich jak u nas - rybka lubi pływać. Tyle, że zamiast Wyborowej chłopaki lutują bimber na wężu i zagryzają surowym rekinem z pokrzywą, a nie śledzikiem z cebulką. A poza tym jest normalnie, jak u ludzi....
(-"A tak chłopcze wygląda śnieg w Czerwińsku" )
(burza nocą)
Monday, March 30. 2009
Na zakończenie kambodżańskiego urlopu mamie Bartka należy się trochę wody i piasku. Wracamy więc do Sihanoukville, żeby stamtąd przerzucić się na dwa-trzy dni na jakąś małą wyspę.
Rozmawiamy z kim trzeba, umawiamy na następny dzień łódź, która ma nas dowieźć na plażę-marzenie z bambusowymi chatkami.
Wieczorem idziemy jeszcze na owocowomorską ucztę. Pochłaniamy kilogramy krabów, ryb i krewetek i z napełnionymi brzuchami toczymy się błogo do naszego guesthousu. Już prawie jesteśmy na miejscu, gdy mija nas wolno trzech gówniarzy na motorze. Zawracają, mijają nas znowu...nagle krzyk mamy Bartka: ZŁODZIEJE!!! Podjechali, zerwali przełożoną przez ramię torebkę i spieprzają. A w torbie był paszport...
Bartek rzuca się biegiem za złodziejami. Za sekundę łapie jakiegoś gościa na motorze i zaczyna się pościg...
Zostajemy z mamą same na środku drogi...Mama zdenerwowana o Bartka. Ja jeszcze bardziej, ale udaję twardziela: "Przecież nie pojechał sam, na pewno dadzą sobie radę, przecież Bartek nie zrobi nic głupiego (hłe, hłe)..." - wmawiam mamie, ale przede wszystkim sobie...Co robić? Jechać na policję? A jak zaraz chłopaki odpuszczą pościg, wrócą i nas nie znajdą, to dopiero zacznie się zabawa. Więc puki co czekamy...
Po jakichś 20 minutach podjeżdża do nas gość, z którym Bartek gonił złodziei i jeszcze paru innych ludzi, i wszyscy wydzierają się i wymachują łapami, robi się zbiegowisko...chyba mówią, że złodziej złapany, ale do końca nie daje się zrozumieć..."No a gdzie Bartek???!!!" Tłumek przekrzykuje jeden drugiego, cholera wie, co oni mówią...Jeden tuk-tukarz jest w miarę spokojny, wygląda rozsądnie. Odciągam go trochę na bok i jeszcze raz pytam, czy coś wie. "Jes, ju laki, he kecz sif!!! Hazbent on polis nał!". No to się pakujemy do tego tuk-tuka i każemy jechać na policję. Wiezie nas i wiezie, wjeżdża w coraz ciemniejsze zadupie..."Gdzie ta policja?" - zaczynamy się denerwować, czy przypadkiem to nie jakaś kolejna wtopa. -"Not far, not far". Dla wszystkiego - gdyby się na przykład okazało, że zamiast na posterunek trafimy w zaułek, gdzie dokończą nas obrabiać - pod siedzeniem dyskretnie wyciągam ze swojego portfela i chowam w gacie karty kredytowe i większość kasy, zostawiam tylko dla zmyłki kilka dolarów. Ale nie, w końcu jest "posterunek". A dokładnie ciemna rudera z dwoma umundurowanymi i uzbrojonymi kolesiami i kilkoma innymi obwiesiami w rozchełstanych koszulkach. Za to nie ma Bartka...-"Gdzie Bartek???!!!" -"Ju łejt hir, hi kams". -"Ale gdzie pojechał?!"- coś tłumaczą, ale ciężko zrozumieć. Nagle mama Bartka pokazuje chłopaczka przypiętego kajdankami do motoru: -"Marta, to chyba ten złodziej, faktycznie go złapali!". Po 15 minutach nerwowego czekania przyjeżdża Bartek...Cały...prawie. Pojechał po nas do hotelu, żebyśmy się o niego nie martwiły i żeby przywieźć nas na policję. "No ale co się dokładnie stało???"-wypytujemy.
Relacja Bartka:
"Pościg rozpoczynam dobrze przygotowany. Złodzieje mają motor, ja nie. Na nogach obuwie pościgowe typu klapka japońska Made in India, lekko zużyta. Klaszcząc stopami głośno i rytmicznie dobiegam na róg ulicy. Złodzieje już przejechali skrzyżowanie ale wciąż mam ich na celowniku. Dopadam pierwszego lepszego gościa z motorem i filmowo zwracam się: "follow this bike!" Kambodżańscy przestępcy oddalają się szybko na pełnym ogniu. Poganiam mojego szofera - Faster, faster,...! Poganiam go na tyle skutecznie, że podczas pościgu z jego koszuli zostają strzępy. Kolesi uciekających na motorze jest trzech, nas na jednostce pościgowej dwóch. Na szczęście jest lekko pod górkę, wiec mamy przewagę i powoli ich doganiamy. Są od nas jakieś 300m. Na ulicy są inni motocykliści, ale jadą wolno, tylko ten jeden złodziejski i szybki nagle skręca w prawo w ciemna uliczkę za bazarem. Każę mojemu kierowcy skręcić za nimi. Są, ale widzę ich światła tylko przez może jedną, dwie sekundy. Zaraz ponownie skręcają w prawo. Lecimy dalej, po zakręcie widzę ich znowu. Chyba trochę odpuścili, bo jesteśmy znacznie bliżej. Kolejny złodziejski manewr w lewo i wjeżdżają na wielki plac. Zero latarni, zero ludzi. Jedyne światło to reflektory motocykli i palących się hałd śmieci. Kolesie wyraźnie zwalaniają, chyba czuja się bezpiecznie. Zajeżdżamy im drogę. Jeszcze w biegu zeskakuję z motocykla i nie zastanawiając się lutuję ostatniemu pacjentowi w mazak. Chyba było konkretnie, bo motor wali o glebę. Tu zaczyna się dziać wszystko bardzo szybko, albo bardzo wolno - nie mam pojęcia. Jestem na maxa wkur... i koncentruję się na jednym złodzieju. Drugi ucieka biegiem, trzeci podnosi motor i odjeżdża. Ja kontynuuję wyładowywanie agresji na tym, którego dopadłem. Po jakimś czasie przybiegają lokalesi. Proszę, żeby ktoś wezwał policję. Złodziej chce się wyrwać, próbuje wszystkiego - zaczyna udawać konwulsje. Dostaje kolejny cios w złodziejsi łeb. O... wyraźnie pomogło, drgawki się skończyły. Leży przyduszony, przybywa policja. Kują w kajdany. Jedziemy na posterunek."
W czasie, gdy Bartek opowiada, podjeżdża motor z następnym skutym chłopaczkiem. Policjant dorwał drugiego złodzieja, gdy ten wrócił na placyk sprawdzić, jak sobie poradzili jego koledzy! Niestety, torby mamy nie znaleziono.
Każą nam wszystkim jechać na inny posterunek, żeby spisać protokoły. No to jedziemy. Aresztowani jadą z policjantami na motorach, przypięci kajdankami do siedzeń. Na drugim posterunku czeka grupka pokładających się stróży prawa na dyżurze. Jeden ze złodziei zaczyna coś skamleć, tłumaczyć. Na to policjant chlast!- bezceremonialnie strzela go w gębę i poprawia kopem. Cisza ma być! Czekamy z godzinę, ale policja nic nie robi. W końcu każą nam wracać do hotelu i przyjść jutro rano o 8. Podobno złodzieje przyznali się, że to oni, podali namiary na trzeciego gościa - może go znajdą, z paszportem wraz?-łudzimy się.
Noc mija nam raczej bezsennie...
Punkt ósma stawiamy się na policji. Każą nam przyjść za godzinę, bo przyjechał premier do miasta i mają urwanie głowy.
Po godzinie przychodzimy znowu. Zapraszają nas do salki. Przyprowadzają skutego złodzieja. Spisują protokoły - idzie ciężko, bo tylko jeden z policjantów zna trochę angielski. No i punkt kulminacyjny: musimy rozpoznać napastnika. I tu ma miejsce odpowiednik okazania, które znacie z amerykańskich filmów, a co poniektórzy z praktyki. Cóż, kambodżański odpowiednik tej instytucji nieco się różni...Kazali Bartkowi stanąć obok złodzieja, wskazać na niego placem, zrobić minę pt.:"To ten", a pan policjant pstryknął im z komóry fotkę - żeby był dowód do akt )).
Mówią, że gnojki dostaną po dwa-trzy lata. No ale trzeciego złodzieja nie ujęli, paszportu nie znaleźli.
Kiepsko. Mama za cztery dni wylatuje. Trzeba zacząć kołować papiery pozwalające opuścić Kambodżę. Ale to już zupełnie inna historia...(c.d.n.).
(Okazanie - identyczna fotka jest w aktach policji...)
Monday, March 23. 2009
Jacek z Ulą odlatują, a my atakujemy Angkor, czyli kompleks pochodzących przeważnie z XII w.n.e. świątyń, które przez wieki pozostawały ukryte w kambodżańskiej dżungli.
Sam Angkor Wat, czyli największa świątynia kompleksu, jest najbardziej skomercjalizowana i zatłoczona. Tłumy naganiaczy, w większości kilku lub najwyżej kilkunastoletnich...
Najpiękniejsze i najciekawsze są jednak te mniejsze świątynie, pożerane przez korzenie i pnącza...Imponujące.
Pod koniec dnia moja noga się trochę buntuje. Bartek z mamą idą obskoczyć jeszcze jedną świątynię, a ja przysiadam sobie pod drzewkiem, żeby na nich zaczekać. Za sekundę zostaję okrążona przez pracujące dzieciaki: kup wodę, owoce, T-shirt, idź do tamtej knajpy...Po minucie dzieciaki dostrzegają nowy cel ataku i odchodzą, ale jedna dziewczynka zostaje. Siada koło mnie, odstawia swój kramik pamiątek, wyciąga z kieszeni kawałek sznurka.
-" Umiesz tak?"- zakłada nitkę na dwie ręce i przekłada ją między palcami z prędkością światła. Teraz moja kolej. Pamiętam, że kiedyś bawiłam się w podobny sposób, ale najwyraźniej zapomniałam jak to szło...Cała się poplątałam, kupa śmiechu . Nagle dziewczynka dostrzega wysiadającą z tuk-tuka parę turystów.
-"Poczekaj na mnie, zaraz wrócę"- rzuca do mnie, łapie swój koszyk i leci wcisnąć im swój towar...Za chwilę znowu wraca.
-"Eee, nie chcieli kupić..."
-"A ile masz lat"?- pytam.
-"12"
-"A chodzisz do szkoły?"
-"Chodzę, od 7 do 11.30, a potem muszę przychodzić tu do pracy do rodziców...Strasznie tego nie lubię, bo tu jest okropnie gorąco...No ale wiesz, jestem najstarsza, więc nie mam wyboru..."
Ucinam sobie też pogawędkę z kierowcą naszego tuk-tuka.
-"Pochodzisz z Siem Reap"?-pytam.
-"Nie, z wioski, tu przyjechałem do pracy".
-"A masz rodzinę?"
-"Mam mamę, ale ona jest już bardzo stara, ma aż 60 lat"
-"No to wcale nie stara, bez przesady"- oponuję.
-"Wiesz, u nas w Kambodży ludzie się szybciej starzeją...
-"A ten chłopak to twój mąż"?-pyta o Bartka.
-"Nie, boyfriend, nie jesteśmy małżeństwem. A ty masz żonę?"
-"Nie, ja też mam tylko dziewczynę. Nie mogę się ożenić, bo mam za mało pieniędzy"
-"?"
-"No tak, bo muszę zapłacić jej rodzicom, żeby się ożenić..."
-"A ile?"
-"U, strasznie dużo, chcą 2000 dolarów..."
Friday, March 20. 2009
Wieczorem 19 marca odbieramy z lotniska w Phnom Penh mamę Bartka.
A następnego dnia jedziemy szybko do Siem Reap, żeby zdążyć spotkać się jeszcze z Jackiem i Ulą, którzy wylatują 21 marca. Siem Ream oznacza - na cześć dobrosąsiedzkiej przyjaźni - ni mniej ni więcej tylko "Taj podbity"...
Dostajemy info od Uli i Jacka, że zarezerwowali nam w Siem Reap pokoje w hotelu "Freedom II", 500 m od przystanku autobusów. Szukamy i szukamy, wypytujemy, ale nikt nie słyszał o takim hotelu. W mieście jest tylko jeden hotel Freedom. Jedziemy tam, ale to nie to miejsce. Siadamy na piwku i próbujemy się skontaktować z Jackiem. W międzyczasie przemiła pani z hotelu Freedom, którą wypytywaliśmy o Freedom II, przybiega z miną odkrywcy: my mamy w innym miejscu jeszcze jeden hotel Nice Angkor, ale na kluczach od tego hotelu jest napisane Freedom II...No to jesteśmy w domu . Jacek, spryciula, spisał nazwę z klucza
(w rekach swiezo zakupione superroryginalneprzewodniki LP po 3 USD )
(schabowy jedzie)
Thursday, March 19. 2009
Z wyspy przypływamy do Sihanoukville (tu znowu mały nurek), a stamtąd jedziemy do Phnom Penh odebrać z lotniska mamę Bartka. Ula z Jackiem odłączają się i uderzają prosto do Siem Reap, bo czas ich goni, a chcą jeszcze zobaczyć świątynie Angkoru.
Czekając na mamę Bartka objeżdżamy na motorze miasto.
Zatrzymujemy się w Tuol Seng - szkole średniej, która została w latach siedemdziesiątych przekształcona przez Czerwonych Khmerów w więzienie S-21, gdzie torturowano i masowo mordowano więźniów politycznych. W klasach pobudowano mikro-cele, na dziedzińcu urządzenia do wymuszania zeznań. Każdy więzień był fotografowany, często przed i po egzekucji...Uważa się, że w latach 1975-78 przez S-21 przeszło 17000 więźniów (tych, którzy przetrwali tortury, mordowano uderzeniem motyką w głowę - żeby nie marnować cennych kul - na pobliskich polach Choeung Ek). W szczytowym okresie "świetności" w S-21 mordowano dziennie po 100 ludzi...Wszystko to działo się zaledwie 30 lat temu, a wielu khmerskich przywódców, w tym strażników z więzienia S-21, żyje sobie dosyć spokojnie do dziś...
Sunday, March 15. 2009
Sto lat, sto lat, Ula i Bartek mają urodziny: 30+34!
Kupujemy ananasy, arbuzy, limonki, mango, mleczko kokosowe, sok z trzciny cukrowej i lokalny trunek...
A że niechcący mieszkamy przy wyspowej fabryce lodu - zamawiamy sobie jeden blok...
Pakujemy to wszystko na rybacką łódź i dogadujemy się, że obwiozą nas po okolicznych najfajniejszych wysepkach i plażach...
A tam, wśród palm, robimy urodzinowe cocktail party
Saturday, March 14. 2009
Z planami jest tak, że się często zmieniają.
Umawiamy się w świeżo otwartym super profesjonalnym centrum nurkowym, że jutro zabiorą nas na dwudniowe nurkowanie. Dzień wcześniej wszystko było dograne. Wieczorem idziemy zapłacić, a pan divemaster mówi ...eee...sorry..zapomniałem, że jutro nurkuję z inną grupą...
No to kupujemy bilety na wodolot do Sihanoukville. Idziemy rano na przystań. Podstawiają maszynę. Wysłużona...Ludzi niewiele, tylko kilku Kambodżan i my, za to ładują na pokład towary: warzywa, owoce i inne cuda.
Na "pokładzie" Bartek poznaje panią, która opowiada, jak w '68 r z trójką dzieci, jednym w brzuchu, uciekała z Kambodży przez las...teraz mieszka na stałe w Quebecku.
Nagle wodolot zatrzymuje się przy jednej z małych, rybackich wysepek, żeby wypakować towary. Wygląda nieźle. Szybka wymiana informacji co do kursowania wodolotu. Decyzja - wysiadamy!
Wzdłuż brzegu drewniane domki na palach, rybackie łodzie. Przemili ludzie, dzieciaki, które nieczęsto widują białego człowieka...Tego miejsca nie opisali jeszcze w Lonely Planet . Ale to kwestia czasu. Bo czego potrzebuje biały turysta na wakacjach? Ano piaszczystej plaży. A tej w miejscu, gdzie postawili chałupki do wynajęcia, akurat brak. Co więc robią? Ano zwożą workami piasek z sąsiedniej wyspy i rozsypują....wkrótce powstanie piękny kurort...
(tu gdzie teraz jest ściernisko...czyli jak powstaje plaża...)
|