Do parku można wejść tylko z przewodnikiem. Chcieliśmy nocować w parku, ale nie wolno, więc mamy zamiar spać w namiotach tuż za rzeką Karnali wyznaczającą jego granicę.
Wstajemy o świcie i ruszamy. Po drodze nasz przewodnik, ma na imię Sitaram, udziela nam cennych wskazówek:
- „Jak będzie chciał nas zaatakować nosorożec, to rzucamy jakąś rzecz, nosorożec jest prawie ślepy, więc wyniucha tę rzecz i się nią zajmie, a my w tym czasie włazimy na drzewo, gdzie nosorożec nas nie dorwie. Z kolei jak trafimy na agresywnego dzikiego słonia, to po prostu sp...ile sił w nogach, najlepiej w gęste chaszcze, przez które słoniowi będzie ciężko przejść. Broń Boże na drzewo, bowiem drzewo słoń wyrwie jak kwiatuszek. Natomiast w przypadku tygrysa sprawy mają się tak, że trzeba zwierzakowi patrzeć prosto w oczy i spokojnie się wycofywać z jego ścieżki nie spuszczając z niego oczu, żeby nie okazać słabości”.
Ciekawe, co na to hrabia;-)? .
Przedzieramy się cały dzień przez krzaczory, oblazły nas pijawki, jednak widzieliśmy tylko małpy, jelenie i kolorowe ptaszyska (stada papug, zimorodki, czarne bociany, ibisy). Ale wszędzie było pełno odcisków łap nosorożców, słoni i tygrysów. Uczymy się rozróżniać tropy, kiedy i jakie zwierzę przechodziło. Na przykład jeśli na śladach są dziurki po kroplach rosy, to ślad nie jest dzisiejszy. Młode osobniki zostawiają płytsze odciski. Pani tygrys ma dłuższy środkowy palec od pana tygrysa. Zaschnięte błoto na liściach to pamiątka po nosorożcu. Ulubionym testem naszego przewodnika jest sprawdzanie stopą temperatury kupy zwierzaka. Wieczorem dochodzimy do rzeki, mamy rozbić się na drugim brzegu. Sitaram rusza pierwszy, ale jest tak głęboko a nurt tak silny, że porywa nam przewodnika. Wychodzi i próbuje w innym miejscu, niewiele lepiej. Kiepsko to wygląda, bo jeśli nawet zdołalibyśmy się przebić na drugą stronę, to czekałaby nas zimna noc w mokrych rzeczach. W tej sytuacji odpuszczamy camping i wracamy na noc do schroniska. Za nami ponad 26km wędrówki po krzaczorach.
Następnego dnia wracamy w miejsce, gdzie poprzednio widzieliśmy mnóstwo śladów tygrysa, mamusi z maleństwem. Włazimy na drzewo i czekamy. Pierwsza godzina – nic. Po drugiej godzinie...zasnęłam na gałęzi trzy metry nad ziemią
)). Darwin byłby ze mnie dumny. Tygrys jednak nie przyszedł (chyba). Potem znowu wędrowaliśmy przez dżunglę aż do zmroku, ale spotkaliśmy tylko dzika i strażników, którzy przyjechali na oswojonych słoniach nad rzekę, żeby je umyć. Wygląda to imponująco, bo taki dżokej, nie zsiadając z grzbietu słonia, kładzie go na boku w rzece, dopiero potem zeskakuje i oblewa zwierza wodą. Na koniec przychodzi pora na pedicure: słoń podaje łapkę, a pan ją czyści z cierni i innych artefaktów. Słodkie.
Do trzech razy sztuka. Wreszcie trzeciego dnia w dżungli słyszymy łamiące się gałęzie i...jest dziki słoń! Samotny samiec z pięknymi kłami. Wchodzimy na drzewo, żeby lepiej widzieć, a Sitaram przypomina nam, że gdyby słoń zaczął iść w naszą stronę, to szybko złazimy z drzewa i spieprzamy co sił. Słoń jest fajowy, wyrywa sobie i pożera młode drzewka jakby skubał trawę. W końcu odchodzi.
Mijają kolejne godziny marszu i nagle znów słyszymy chrzęst gałęzi. Widzimy spomiędzy liści słonia..jednego...drugiego...trzeciego... Sitaram daje nam znak, żebyśmy szybko szli za nim nad rzekę, bo po posiłku słonie na pewno pójdą pić i wtedy ujrzymy je w pełnej okazałości. Tak robimy, chowamy się w nadbrzeżnych chabaziach i czekamy. Po kilku minutach przez rzekę zaczynają przechodzić dzikie słonie. Jeden, drugi, trzeci, czwarty...naliczyliśmy 26! Serce wali od adrenaliny. Obłędne zwierzaki. Sitaram mówi, że tak duże stado zdarza się bardzo rzadko.
Wracamy szczęśliwi do schroniska. Na pożegnanie, tuż przed wyjściem z parku, przebiegł nam przed nosem leopard (niestety był za szybki na fotkę).
I tak to właśnie było w parku. Co prawda tygrysy się pod samochód nie kładły i nosorożec nie jadł z ręki, ale i tak bardzo nam się podobało.
Bardia_NP_w_poszukiwaniu_słoni - FILM
(bya sobie mapa)
(skojarzenia to przekleństwo
)