Wokół Sajgonu, aż po granicę z Kambodżą, rozciąga się sieć podziemnych tuneli (łącznie ok. 400 km), w których w czasie wojny Wietkong i wspierający północ wieśniacy stworzyli prawdziwe państwo, podczas gdy nad nimi teren kontrolowała armia Południowego Wietnamu i Amerykanie.
Jedziemy obejrzeć te tunele na naszych maszynach, które przy okazji przechodzą chrzest bojowy w trasie.
Przy wejściu jest świątynia buddyjska, upamiętniająca poległych. Wchodzimy do środka - a tu ku naszemu zdumieniu z ołtarza zamiast Buddy uśmiecha się do nas wujaszek Ho...
Zanim nas wpuszczą do podziemi, musimy jeszcze obejrzeć propagandowy film o dzielnej dziewczynce, która rzucała granatami w amerykańskie helikoptery...
Wreszcie są tunele. Te udostępnione do zwiedzania mają powiększone wejścia. Wejściem w oryginalnych rozmiarach może jakoś ja bym się przecisnęła, ale Bartek, a tym bardziej uzbrojony po zęby amerykański żołnierz, raczej ciężko.
Pomiędzy wejściami do schronów porozstawiane pułapki. Konstrukcja jest prosta, acz straszna: drewniana klapa pokryta liśćmi, która po nastąpieniu na nią odwraca się, a klient wpada do dołu i nadziewa się na wystające bambusowe szpikulce...
A same tunele - kilka z nich, podobnie jak otwory wejściowe, powiększono do rozmiarów akceptowalnych przez zachodniego turystę. -"Chcecie zobaczyć, jak to naprawdę wyglądało? To skręćcie w ten mały korytarz, wyjście jest za 50 metrów". Pewnie, że chcemy. Czołgamy się przez 5 minut. Wypełzamy spoceni, czerwoni, zasapani...