Po tygodniu drogi będziemy atakować pierwszą granicę z Laosem, Bo Y.
Pniemy się pod górę, w końcu jest przejście. Najpierw Wietnamczycy sprawdzają paszporty. Ok, możecie wyjeżdżać. Przechodzimy następnie do budki celników wietnamskich. Urzędnik z okienka ma jakieś wątpliwości co do motorów, leci po szefa. Szef pyta nas, czy mamy dowody rejestracyjne. Mamy, o, proszę, dwa. Świetnie, to dobrej drogi życzymy! A jakieś papierki dla motorów, nic nam nie dacie? Nie, nie trzeba, jedźcie. Więc sobie jedziemy.
Teraz kolej na Laotańczyków. Widzimy, że ludzie idą do domku celników po jakieś papiery. To my za nimi. Przedstawiamy sytuację: mamy dwa własne motory kupione w Wietnamie, chcemy nimi przejechać przez Laos do Tajlandii, więc potrzebujemy od was papier, że wjeżdżamy legalnie do Laosu, żeby nie było potem problemów na granicy Tajskiej. -"Dobrze, wjeżdżajcie". -"Ale my chcielibyśmy jeszcze papier, np. taki"- tu pokazujemy zezwolenie na impotrt i przewóz motoru przez Laos, które znaleźliśmy na jakimś formum internetowym, podobno wymagane przy opuszczaniu Laosu. Oglądają. Długo trwa, zanim udaje nam się wyjaśnć, że to nie jest dokument dotyczący naszych motorów, tylko przykład tego, co chcielibyśmy od nich uzyskać.
Czekamy w makabrycznym upale ze trzy godziny. Raz na pół godziny wykonują jakiś telefon w naszej sprawie. Wreszcie ostatecznie mówią nam, że żadnego dokumentu nie wystawią, bo generalnie to nie można wjeżdżać do z Wietnamu do Laosu motorem, ale wszyscy wjeżdżają, więc żebyśmy sobie po prostu wjechali, pozwiedzali, a potem wrócili do Wietnamu. A jak koniecznie chcemy jakiś papier, to żebyśmy się zgłosili do urzędu komunikacyjnego w Attapau, 100 km od granicy.
Odpuszczamy. Podbijamy paszporty i wjeżdżamy do Laosu! Plan minimum wykonany! Jak potem wpuszczą nas do Tajlandii, to świetnie, a jak nie, to też dobrze, wrócimy pozwiedzać północny Wietnam.
Po przekroczeniu granicy wszystko wygląda inaczej. Jedziemy 110 km wspaniałą, pustą, górską drogą. Nikt nie trąbi, nie wyprzedza. Po obu stronach drogi piękny tropikalny las. Podoba się nam w Laosie!
Dojeżdżamy do Attapau - stolicy prowincji. Fajna stolica - trzy drogi z drewnianymi domkami, miasteczko raczej śpi...
Rano podejmujemy ostatnią próbę wyegzekwowania papierów. Zaliczamy chyba z osiem urzędów - od urzędu komunikacji, przez policję, aż po rządowe biuro turystyczne i jeszcze parę innych. Od Annasza do Kajfasza. Każdy kombinuje, gdzie nas tu wysłać, żeby zepchnąć problem. Na zakończenie trafiamy do jakiejś placówki celnej. - "Idźcie z tym na policję! -"Byliśmy". -"To do urzędu komunikacji!" "Byliśmy"! -"To do urzędu gminy!" -"Byliśmy"...itd. Uuu, niedobrze, wygląda na to, że już nie ma gdzie nas odesłać
. Czekamy z godzinę. Telefonują. Wreszcie obwieszczają: nie dostaniemy żadnych papierów, generalnie to powinniśmy wrócić do Wietnamu. Do Tajlandii raczej nas nie wpuszczą.
Się pożyje, się zobaczy