I to tyle, jeśli chodzi o naszą Laowycieczkę. Może to kwestia motorów, które wiozą nas, gdzie tylko chcemy, może uroczych, wiecznie roześmianych i bezproblemowych ludzi, może pięknej, prawie nietkniętej natury - ale faktem jest, że Laos to jeden z najfajniejszych punktów naszej podróży.
Drogą międzynarodową kategorii drugiej dojeżdżamy do granicy Laotańsko-Wietnasmkiej w Dien Bien Phu.
Ruch raczej mały. Dojeżdżamy do okienka. Pan sprawdza nasze paszporty. Mieli, kartkuje, wzdycha. W końcu mówi: "Wasze paszporty są w porządku...ale złamaliście przepis! Podjechaliście do okienka zamiast zaparkować przed znakiem stopu. Od znaku stopu do okienka jest 15 m. Musicie zapłacić karę po 15 tysięcy kipów (ok 2 USD) za każdy metr wykroczenia, co daje 750 tysięcy kipów od motoru". Nie wnikając w tę matematykę tłumaczymy, że przecież z dziesięć minut staliśmy wcześniej przed tym znakiem stopu ale nikt się do nas nie pofatygował, nikogo nie było poza budynkiem, no to podjechaliśmy - bo co biedne, zagubione misie mieliśmy robić? Pan kiwa głową: dobrze, to obniżę wam do stu tysięcy od motoru. Targujemy się dalej, ale jest nieugięty. Ewidentnie układ jest taki, że za coś musimy zapłacić. A ponieważ wiemy, że przy wyjeździe z Wietnamu nie dali nam żadnych kwitów na motory, uznajemy, że lepiej zapłacić dwie stówy niż się awanturować i doprowadzić do tego, że przyczepią się do motorów. Płacimy. Dostajemy nawet jakieś pokwitowanie. Fatalne samopoczucie, taka ściema na koniec...I wtedy przychodzi pan celnik. -"A taki dokument macie?"- pokazuje nam papier, o który bezskutecznie błagaliśmy przy wjeździe. I tu już Bartek nie wytrzymał: -"Panie, ja o ten dokument walczyłem przez trzy godziny na granicy!!! Powiedzieli, że to dają tylko na samochody!!!" A ja ciągnę Bartka za rękę - spokojnie, tylko nie bij pana...
Tymczasem pan celnik chyba się połapał, że już więcej będzie ciężko z nas zedrzeć i chyba czas odpuścić. "Ok, ok, have a nice trip..."
To teraz do kontroli wietnamskiej. Nastawienie bojowe, przewrażliwieni stajemy 50 m od budki i ani rusz dalej. Czekamy. Drugi raz nas nie przerobią. Ale Wietnamczycy od razu wołają, żebyśmy podjechali. A czy aby na pewno? Dla wszystkiego gasimy silniki i prowadzimy motory. Paranoja to paranoja. Jednak tym razem jest miło, sympatycznie. Przechodzimy badanie medyczne - nawet nam mierzą temperaturę, czy przypadkiem nie przywozimy świńskiej grypy.
Znowu jesteśmy w Wietnamie! Po 10 km nagle świat się zmienia. Bogate domy. Tłok na drodze. Wszyscy trąbią nie dlatego, że coś cię dzieje, ale dlatego, że mają klakson! Jeżdżą pod prąd, zajeżdżają drogę...Zdążyliśmy już zapomnieć, jak się tu jeździ, trzeba się będzie znowu przestawić.
(droga międzynarodowa nr 4)
(droga międzynarodowa nr 4 - most ufundowany przez Niemców)
(pożegnanie Laosu - koniec drogi nr 4)
(kolejka na granicy)
(Znowu w Wietnamie)