Po godzinie podskoków na falach lądujemy na Atolu Arno. Nie da się ukryć, że miejsce bajkowe. Ludzie - jak to na Marszalach, żyją i przemieszczają się w zwolnionym tempie.
Na Arno mieszka Michael - amerykański nauczyciel. Stara się zrobić coś dla wyspiarzy, ale idzie ciężko. "Chciałem im wybudować boisko do koszykówki, bo widzę, że lubią grać. Załatwiłem beton, pogoniłem facetów do roboty. Wylaliśmy boisko. Potem wyjechałem do domu na dwa miesiące, w tym czasie chłopaki mieli dokończyć robotę. Wracam - a boisko jest dokładnie w takim stanie, w jakim je zostawiłem. Pytam, czemu nic nie zrobili. A ci odpowiadają, że jak byłem, to dostawali ode mnie jedzenie w czasie roboty, to mogli pracować, a tak za darmo to przecież nie będą harować... Wściekłem się i tłumaczę, że ja tego boiska nie potrzebuję, że to przecież dla nich i ich dzieci robimy! Nie specjalnie do nich to chyba dotarło..."
Pytamy, z czego tu ludzie żyją. Ano jedyną rzeczą, jaką wytwarzają, jest kopra, czyli wysuszone łupiny kokosów, z których potem wyciska się olej. Koprę sprzedają jedynemu lokalnemu przedsiębiorcy i dostają za to kilka dolarów, które potem mogą wydać w małym, jedynym sklepiku, będącym własnością...tego samego przedsiębiorcy
.
Ale do rzeczy. Przypłynęliśmy tu przecież nurkować. Dogadujemy się z właścicielem łódki i obiecuje nas zawieść na rafę tam, gdzie zawsze nurkują Japończycy... Pakujemy sprzęt i w drogę. Przy okazji objeżdżamy cały atol. Chyba jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widzieliśmy. A nury - takie jak trzeba: nienaruszona rafa, rekiny, żółwie...
Po trzech dniach żegnamy Ulę, Jacka i Podgóra, którym się skończyły wczasy i wracają do Polski. A my rozstawiamy namiot na plaży, zamawiamy z Majuro dodatkowe butle nurkowe i zostajemy, żeby jeszcze przez kilka dni nacieszyć się wyspami Pacyfiku.
11 sierpnia wracamy do Azji Środkowo-wschodniej.
(młoda murena)
(kolacja)
(awionetka, która wylądowała w Majuro po 17 godzinach lotu z Ameryki Południowej)