Dojeżdżamy do stacji benzynowej. Do pełna poproszę.
- "No hay" - facet patrzy na nas tak, jakbyśmy zapytali o godzinę odjazdu statku na Antarktydę, a nie o paliwo.
Sytuacja powtarza się. Stacje benzynowe pozamykane, nikt tu nie pracuje, dystrybutory zdezelowane albo okratowane i zamknięte na kłódkę. O co chodzi? Gdzie mamy zatankować?
Tu, na wschodzie Kolumbii, niedaleko granicy z Wenezuelą, nikt nie kupuje benzyny na stacjach. Bo i po co, skoro na każdym rogu lokalni "przedsiębiorcy" sprzedają z baniaków tanie paliwo przeszmuglowane z Wenezueli, za które płaci się 4000 pesos za galon, zamiast 8000 pesos? Dla "importerów" to złoty interes, bo w kraju Chaveza benzyna tania jak barszcz, a przy tym i radość dla kierowców Kolumbijskich, którzy płacą tu za gasolinę tyko połowę normalnej ceny. Cóż dopiero powiedzieć o miłym zaskoczeniu dla dwóch polskich turystów
.
A to legalne? Na nasze pytanie tylko się uśmiechają.
- Policja też u nas tankuje...
Na cenę benzyny nie wpływa tu sytuacja ekonomiczna czy stosunki polityczne, ale...pogoda. - - Teraz jest drogo, bo trasy zalane i ciężarówkom z Wenezueli ciężko przejechać... Faktycznie, po dwóch dniach ulewy, w miasteczku Uribia położonym na półwyspie Guajira panika - stan dróg tak się się pogorszył, że ciężarówki z baniakami utknęły. Brakuje benzyny, a ci spryciarze, którym jeszczce trochę zostało, sprzedają galon już po 6000...
Na ten niby nielegalny przemyt wszyscy przymykają oczy, sprzedawcy wcale nie ukrywają się ze swoim towarem, ciężarówki z wielkimi baniakami kursują w tę i z powrotem. Wojskowe i policyjne checkpointy porozstawiane gęsto na wszystkich drogach Kolumbii jakoś nie mogą się uporać z przemytnikami. Podobno raz na pewien czas robią pokazową łapankę i to wszystko.
A nam tymczasem wesoło chlupocze w baku wenezuelskie paliwo i jedziemy sobie dalej...