Jeden system nas wypluł a drugi nie chciał wchłonąć. Spędziliśmy upojne godziny na ziemi niczyjej. Ale po kolei.
Zgodnie z planem 14 sierpnia Przyjechaliśmy na lotnisko w Bayan Olgi. Oglądają nasze paszporty i wizę, robią mądre miny, kiwają głowami i...wbijają stempel. Nie połapali się, że jesteśmy w Mongolii dzień dłużej niż pozwala wiza. Pierwszy etap przeprawy za nami, ale najgorsze dopiero się szykuje.
-"Spoko, spoko, najwyżej zjemy schabowego z ziemniaczkami w Warszawie i pojedziemy dalej" - Bart zawsze umie znaleźć słowa otuchy.
Wylądował AN 24, zanieśli nasze bagaże do luku, startujemy. Co za maszyna! Hmm, w AN-ach to zwykle mamy spadochrony na plecach, a tak bez niczego to trochę dziwnie. Obmyślamy strategię na dalszą przeprawę, uzgadniamy zeznania. Ustalamy, że przede wszystkim spróbujemy w ogóle nie opuszczać w Ustkamamgorsku z samolotu. Niestety, po wylądowaniu każą wysiąść do odprawy. Stajemy w kolejce. Będziemy rżnąć głupa: że jedziemy do Chin, z Bayan Olgi nie było połączenia z Chinami więc kupiliśmy bilet do Ałmatów, bo nam powiedzieli, że mając w paszporcie chińskie wizy dostaniemy bez problemu na lotnisku Ałmatach wizę tranzytową i że dopiero teraz dowiadujemy się, że samolot leci przez Ustkamamgork. Dziewczyna okienku przegląda nasze paszporty i pada sakramentalne: -"a wiza gdzie?". Tłumaczymy. -"Nie, nie, powinniście mieć wizę, wprowadzili was w błąd." Dziewczyna chce jednak nam pomóc. Niby groźnie pokrzykuje, ale uśmiechnięta, żartuje i przede wszystkim działa. Prowadzi nas po lotnisku od pokoju do pokoju, wydzwania, tłumaczy i prosi, żeby pozwolili nam lecieć dalej. Przychodzi szef-kapitan, taki co to chyba w Moskwie pobierał nauki. Opieprza nas z góry na dół, no bo do czego to podobne, żebyśmy mieli wbite w paszporcie wizy mongolskie, chińskie, indyjskie, nawet wietnamskie, a kazachskiej nie! Tłumaczymy, że nie planowaliśmy jechać przez Kazachstan. -"To my was z powrotem do Mongolii odeślemy!" Ciekawe tylko jak, bo samolot do Mongolii leci dopiero za tydzień
. Nie za bardzo mają czym nas deportować i w tym nasza nadzieja. Spisują protokoły. Natasza (ta, co od początku stara się nam pomóc) śmieje się, że szef nerwowy, spoko, byli już w podobnej sytuacji przed nami Francuzi i ich puścili. Nie wspomina, o czym dowiedzieliśmy się później, że Angole też, ale ich deportowano... Godzina krzątaniny, telefonów, straszenia i...lecimy dalej! Najwidoczniej uznali, że najłatwiejszym rozwiązaniem problemu będzie zwalenie go na pogranców w Ałmatach, gdzie będzie na nas czekał niestety komitet powitalny, bo samolot na trasie Ustkamemgorsk - Almaty jest lotem wewnętrznym, więc gdyby nam tak po prostu pozwolili wysiąść w Ałmatach, to dostalibyśmy się do Kazachstanu bez wizy.
I tu uwaga: ponieważ pojawiły się w komentarzach cyniczne notki nt. jakości linii SCAT, musimy przyznać, że takiej wyżerki, jaką nam zaserwowali w An-ie 24, nie dają w żadnych BA czy Lufthansach.
Lądujemy o 22.30. Przy wysiadaniu z samolotu każą wszystkim pasażerom pokazywać dokumenty, żeby nas wyłapać. Pakują nas do furgonetki pagranców i dowożą na mieżdonarodnyj terminal. Znowu tłumaczymy, jak to z nami było. "Dobra, dawajcie bilet do Chin to wam wystawimy wizę tranzytową". No tak, w końcu musiał się pojawić temat biletu na dalszą podróż. Pisali, że aby dostać wizę tranzytową potrzebny jest bilet, ale optymistycznie założyliśmy, że jakby co, na pewno kupimy coś na lotnisku. Wyjaśniamy więc pograncom, że w Bayan Olgi nie dało się kupić biletu Kazachstan-Chiny, nawet przez internet, więc musimy kupić go w Ałmatach. Idziemy w obstawie do kas biletowych, ale na lotnisku niestety nie sprzedają żadnych biletów do Chin. Pograncy robią się nerwowi. Ściemniamy, że bilety mieli nam przynieść z biura podróży, ale za późno przylecieliśmy. Pograncy każą nam zostać do jutra na lotnisku i zorganizować rano te bilety do Chin. Na szczęście okazuje się, że na lotnisku działa bezprzewodowy niezabezpieczony internet. Wyszukujemy agencje sprzedające bilety, jutro od rana będziemy do nich bombardować. Dobrze będzie!